Are you over 18 and want to see adult content?
More Annotations
Thinkmate - Server, Workstation & OEM Solutions
Are you over 18 and want to see adult content?
Azərbaycan Prezidentinin Rəsmi internet səhifəsi
Are you over 18 and want to see adult content?
www.sumbarprov.go.id :: Situs Portal Resmi Pemeritah Provinsi Sumatera Barat
Are you over 18 and want to see adult content?
helmet WARQ training amnunition airsoft paintball
Are you over 18 and want to see adult content?
Tantra, Seminare und Selbsterkenntnis in Berlin ~ Dirk Liesenfeld
Are you over 18 and want to see adult content?
LiveLighter - Helping You Lead A Healthier Lifestyle
Are you over 18 and want to see adult content?
نمایشگاه سازان - مرجع خدمات نمایشگاهی ایران
Are you over 18 and want to see adult content?
Favourite Annotations
A complete backup of failbettergames.com
Are you over 18 and want to see adult content?
A complete backup of stikes-bth.ac.id
Are you over 18 and want to see adult content?
A complete backup of hasancemal41.tumblr.com
Are you over 18 and want to see adult content?
A complete backup of orthodoxianews.gr
Are you over 18 and want to see adult content?
A complete backup of japanfoodmall.com
Are you over 18 and want to see adult content?
Text
POGOTOWIE RODZINNE
No i właśnie znowu siedzę. W Mielenku. W tej samej knajpie, w której byłem dwadzieścia parę lat temu z moimi córkami. W tej, w której przeżywałem emocje dotyczące różnego rodzaju mistrzostw w piłce nożnej, albo w której zastanawiałem się jakim chłopcem będzie Kapsel, który do nas przyjdzie po powrocie do domu.POGOTOWIE RODZINNE
Wiem, że znowu wracam do tematu adopcji otwartej. Bardzo bym chciał, żeby to było możliwe. Bardzo bym chciał, żeby mamy biologiczne dzieci zastępczych chociaż starały się zrozumieć, że mają być już tylko kimś, kto jest jedynie wsparciem dla rodziny zastępczej.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Nie planowałem dzisiaj pisać o czymkolwiek. Jednak siedzę samotnie, ni to w pracy, ni to opiekując się dziećmi i dumam. W zasadzie to jestem jednocześnie w pracy (tyle, że zdalnej i nikt do mnie nie dzwoni) i mam pod opieką dzieci (ale poszły spać).POGOTOWIE RODZINNE
Mimo wszystko jestem jakimś trybikiem tego systemu. Pewnie takim samym jak nasza koordynatorka, która też stara się znaleźć złoty środek. Nie chce, aby Mowgli trafił do placówki, ale też zdaje sobie sprawę z tego, że będzie on dla nas zbyt dużym obciążeniem. Poszukujemy więc dla chłopca rodziny zastępczej.POGOTOWIE RODZINNE
Okazuje się, że media w tym zakresie zupełnie niczym się nie przejmują, więc moje wątpliwości tym bardziej nie są uzasadnione. No bo co z tego, że mówią Katarzyna W. i Robert H., starszego brata nazywają Kacprem a Rambo Bartkiem, skoro bez ogródek wskazują nazwę małej miejscowości, której mieszkańcy doskonale wiedzą, że pani Kasia mieszka pod piątką, a z panaPOGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Osiem lat temu, dokładnie o tym czasie, dostałem kwalifikację do bycia ojcem zastępczym w charakterze pogotowia rodzinnego. Gdyby wówczas ktoś nazwał mnie ignorantem w temacie pieczy zastępczej, to z pewnością bym się obruszył. Bo przecież byłem nafaszerowany świeżo zdobytą wiedząna
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Jeszcze nie opiszę jak przebiegał proces przejścia Bliźniaków do nowego domu, mimo że już tylko dni dzielą mnie od chwili, gdy o 18:30 powiem do siebie „nie muszę już robić kolacji”. Ten post traktuję po części jako temat zastępczy, a po części jako wprowadzenie do następnegowpisu.
POGOTOWIE RODZINNE
Podobno wszystko jest związane ze stanem emocjonalnym i tym, co dzieje się na jawie. Dzieciom przede wszystkim śni się najbliższa rodzina, więc koszmary senne związane są głównie z występującymi w niej napięciami (krzykami, awanturami). Podobno chłopcom częściej niż dziewczynkom, śnią się potwory z bajek.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Kolejny raz opóźnię opis procesu przejścia Bliźniaków do rodziny adopcyjnej, chociaż wiem, że przynajmniej dwie osoby będą niepocieszone. Wydarzyło się coś, co spowodowało, że Majka poprosiła mnie, abym jeszcze się wstrzymał z tym wpisem. Tak więc zwalam winę na nią, chociażnawet
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wielePOGOTOWIE RODZINNE
No i właśnie znowu siedzę. W Mielenku. W tej samej knajpie, w której byłem dwadzieścia parę lat temu z moimi córkami. W tej, w której przeżywałem emocje dotyczące różnego rodzaju mistrzostw w piłce nożnej, albo w której zastanawiałem się jakim chłopcem będzie Kapsel, który do nas przyjdzie po powrocie do domu.POGOTOWIE RODZINNE
Wiem, że znowu wracam do tematu adopcji otwartej. Bardzo bym chciał, żeby to było możliwe. Bardzo bym chciał, żeby mamy biologiczne dzieci zastępczych chociaż starały się zrozumieć, że mają być już tylko kimś, kto jest jedynie wsparciem dla rodziny zastępczej.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Nie planowałem dzisiaj pisać o czymkolwiek. Jednak siedzę samotnie, ni to w pracy, ni to opiekując się dziećmi i dumam. W zasadzie to jestem jednocześnie w pracy (tyle, że zdalnej i nikt do mnie nie dzwoni) i mam pod opieką dzieci (ale poszły spać).POGOTOWIE RODZINNE
Mimo wszystko jestem jakimś trybikiem tego systemu. Pewnie takim samym jak nasza koordynatorka, która też stara się znaleźć złoty środek. Nie chce, aby Mowgli trafił do placówki, ale też zdaje sobie sprawę z tego, że będzie on dla nas zbyt dużym obciążeniem. Poszukujemy więc dla chłopca rodziny zastępczej.POGOTOWIE RODZINNE
Okazuje się, że media w tym zakresie zupełnie niczym się nie przejmują, więc moje wątpliwości tym bardziej nie są uzasadnione. No bo co z tego, że mówią Katarzyna W. i Robert H., starszego brata nazywają Kacprem a Rambo Bartkiem, skoro bez ogródek wskazują nazwę małej miejscowości, której mieszkańcy doskonale wiedzą, że pani Kasia mieszka pod piątką, a z panaPOGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Osiem lat temu, dokładnie o tym czasie, dostałem kwalifikację do bycia ojcem zastępczym w charakterze pogotowia rodzinnego. Gdyby wówczas ktoś nazwał mnie ignorantem w temacie pieczy zastępczej, to z pewnością bym się obruszył. Bo przecież byłem nafaszerowany świeżo zdobytą wiedząna
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Jeszcze nie opiszę jak przebiegał proces przejścia Bliźniaków do nowego domu, mimo że już tylko dni dzielą mnie od chwili, gdy o 18:30 powiem do siebie „nie muszę już robić kolacji”. Ten post traktuję po części jako temat zastępczy, a po części jako wprowadzenie do następnegowpisu.
POGOTOWIE RODZINNE
Podobno wszystko jest związane ze stanem emocjonalnym i tym, co dzieje się na jawie. Dzieciom przede wszystkim śni się najbliższa rodzina, więc koszmary senne związane są głównie z występującymi w niej napięciami (krzykami, awanturami). Podobno chłopcom częściej niż dziewczynkom, śnią się potwory z bajek.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Kolejny raz opóźnię opis procesu przejścia Bliźniaków do rodziny adopcyjnej, chociaż wiem, że przynajmniej dwie osoby będą niepocieszone. Wydarzyło się coś, co spowodowało, że Majka poprosiła mnie, abym jeszcze się wstrzymał z tym wpisem. Tak więc zwalam winę na nią, chociażnawet
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wielePOGOTOWIE RODZINNE
Bo Paprotka ma jeszcze starsze rodzeństwo, chociaż jej mama jest w wieku naszej najmłodszej córki. Z prostych obliczeń wyszło, że rodząc swoje pierwsze dziecko, samaPOGOTOWIE RODZINNE
Podstawową sprawą jest cel, który przyświeca (a przynajmniej powinien) rodzicom zastępczym – powrót dziecka do rodziny biologicznej. To jest właśnie ta różnica (między rodzicem adopcyjnym, a zastępczym), która powoduje, że wiele osób nigdy nie podejmie decyzji o pozostaniu wcześniej rodziną zastępczą.POGOTOWIE RODZINNE
Na ścianie mieliśmy wypisane numery telefonów, które w sytuacji kryzysowej mogły się przydać, a piloty antynapadowe wciąż były pod ręką. Teraz jedynym ważnym numerem, który znam, jest „112”, a piloty leżą gdzieś w szufladzie z wyczerpaną baterią. Być może doświadczenie trudnego rodzica biologicznegodopiero jest przede
POGOTOWIE RODZINNE
Tak więc póki co, sąd wydał decyzję o spotkaniach raz w tygodniu, maksymalnie do dwóch godzin, w obecności pracownika PCPR-u. Mama będzie zatem pod ścisłym nadzorem dwóch osób. Spotkanie to, czy widzenie? Stokrotka wchodzi w okres, w którym zaczyna pojawiać sięlęk separacyjny.
POGOTOWIE RODZINNE
Nie chciałem, aby Calineczka poszła śladem Mowgliego. Chłopiec rozpłynął się w systemie. Nikt ze znanych nam osób nic o nim nie wie. Po wielkim zamieszaniu związanym z poszukiwaniem dla niego rodziny po całej Polsce, i wielkim odzewem tychże rodzin, okazało się, że sąd podjął decyzję o umieszczeniu chłopca u jego taty.POGOTOWIE RODZINNE
Z pewnością mnie to czeka. Zastanawiam się nie „czy”, lecz „kiedy”. Dawniej wydawało mi się, że pewnego dnia pojawi się jakieś dziecko, przy którym powiem „mam dość”.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Osiem lat temu, dokładnie o tym czasie, dostałem kwalifikację do bycia ojcem zastępczym w charakterze pogotowia rodzinnego. Gdyby wówczas ktoś nazwał mnie ignorantem w temacie pieczy zastępczej, to z pewnością bym się obruszył. Bo przecież byłem nafaszerowany świeżo zdobytą wiedząna
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Kilka dni temu uświadomiłem sobie, że już niedługo czeka nas kolejne spotkanie z psychologiem, którego zadaniem jest potwierdzenie (albo zanegowanie) naszych zdolności do bycia zawodową rodziną zastępczą. Dla mnie jest to całkiem dobra praktyka, gdyż niezależnie od tego konkretnegobadania
POGOTOWIE RODZINNE
A tam jest dużo ciemniej niż na scenie. Dylematy, wątpliwości, nietrafione decyzje. Ludzie, którzy nie zawsze poruszają się wyznaczonymi przez system ścieżkami. Są zbyt empatyczni, albo za mało empatyczni. Popełniają błędy ufając swojemu sercu, albo są zupełnie obojętni.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wielePOGOTOWIE RODZINNE
No i właśnie znowu siedzę. W Mielenku. W tej samej knajpie, w której byłem dwadzieścia parę lat temu z moimi córkami. W tej, w której przeżywałem emocje dotyczące różnego rodzaju mistrzostw w piłce nożnej, albo w której zastanawiałem się jakim chłopcem będzie Kapsel, który do nas przyjdzie po powrocie do domu.POGOTOWIE RODZINNE
Tak więc póki co, sąd wydał decyzję o spotkaniach raz w tygodniu, maksymalnie do dwóch godzin, w obecności pracownika PCPR-u. Mama będzie zatem pod ścisłym nadzorem dwóch osób. Spotkanie to, czy widzenie? Stokrotka wchodzi w okres, w którym zaczyna pojawiać sięlęk separacyjny.
WYPALENIE EMOCJONALNE Albo wręcz przeciwnie – taka Smerfetka, albo Ploteczka. Jednak z biegiem lat zaczynam dochodzić do wniosku, że wypalenie emocjonalne jest procesem, który prawdopodobnie w moim przypadku już się rozpoczął. Rozpoczął się również w przypadku wielu innych rodziców zastępczych chociaż pewnie wielu z nich nie dopuszcza dosiebie
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Nie planowałem dzisiaj pisać o czymkolwiek. Jednak siedzę samotnie, ni to w pracy, ni to opiekując się dziećmi i dumam. W zasadzie to jestem jednocześnie w pracy (tyle, że zdalnej i nikt do mnie nie dzwoni) i mam pod opieką dzieci (ale poszły spać).POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Jeszcze nie opiszę jak przebiegał proces przejścia Bliźniaków do nowego domu, mimo że już tylko dni dzielą mnie od chwili, gdy o 18:30 powiem do siebie „nie muszę już robić kolacji”. Ten post traktuję po części jako temat zastępczy, a po części jako wprowadzenie do następnegowpisu.
POGOTOWIE RODZINNE
Podobno wszystko jest związane ze stanem emocjonalnym i tym, co dzieje się na jawie. Dzieciom przede wszystkim śni się najbliższa rodzina, więc koszmary senne związane są głównie z występującymi w niej napięciami (krzykami, awanturami). Podobno chłopcom częściej niż dziewczynkom, śnią się potwory z bajek.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Kolejny raz opóźnię opis procesu przejścia Bliźniaków do rodziny adopcyjnej, chociaż wiem, że przynajmniej dwie osoby będą niepocieszone. Wydarzyło się coś, co spowodowało, że Majka poprosiła mnie, abym jeszcze się wstrzymał z tym wpisem. Tak więc zwalam winę na nią, chociażnawet
POGOTOWIE RODZINNE
Mikrochimeryzm polega na obecności w danym organizmie, niewielkiej liczby komórek, różniących się genetycznie od komórek gospodarza. W świecie zwierząt i roślin jest to zjawisko występujące dość często. W przypadku człowieka, mikrochimerami są głównie kobiety, ale również część populacji męskiej.Pewną wymuszoną
POGOTOWIE RODZINNE
A tam jest dużo ciemniej niż na scenie. Dylematy, wątpliwości, nietrafione decyzje. Ludzie, którzy nie zawsze poruszają się wyznaczonymi przez system ścieżkami. Są zbyt empatyczni, albo za mało empatyczni. Popełniają błędy ufając swojemu sercu, albo są zupełnie obojętni.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wielePOGOTOWIE RODZINNE
No i właśnie znowu siedzę. W Mielenku. W tej samej knajpie, w której byłem dwadzieścia parę lat temu z moimi córkami. W tej, w której przeżywałem emocje dotyczące różnego rodzaju mistrzostw w piłce nożnej, albo w której zastanawiałem się jakim chłopcem będzie Kapsel, który do nas przyjdzie po powrocie do domu.POGOTOWIE RODZINNE
Tak więc póki co, sąd wydał decyzję o spotkaniach raz w tygodniu, maksymalnie do dwóch godzin, w obecności pracownika PCPR-u. Mama będzie zatem pod ścisłym nadzorem dwóch osób. Spotkanie to, czy widzenie? Stokrotka wchodzi w okres, w którym zaczyna pojawiać sięlęk separacyjny.
WYPALENIE EMOCJONALNE Albo wręcz przeciwnie – taka Smerfetka, albo Ploteczka. Jednak z biegiem lat zaczynam dochodzić do wniosku, że wypalenie emocjonalne jest procesem, który prawdopodobnie w moim przypadku już się rozpoczął. Rozpoczął się również w przypadku wielu innych rodziców zastępczych chociaż pewnie wielu z nich nie dopuszcza dosiebie
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Nie planowałem dzisiaj pisać o czymkolwiek. Jednak siedzę samotnie, ni to w pracy, ni to opiekując się dziećmi i dumam. W zasadzie to jestem jednocześnie w pracy (tyle, że zdalnej i nikt do mnie nie dzwoni) i mam pod opieką dzieci (ale poszły spać).POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Jeszcze nie opiszę jak przebiegał proces przejścia Bliźniaków do nowego domu, mimo że już tylko dni dzielą mnie od chwili, gdy o 18:30 powiem do siebie „nie muszę już robić kolacji”. Ten post traktuję po części jako temat zastępczy, a po części jako wprowadzenie do następnegowpisu.
POGOTOWIE RODZINNE
Podobno wszystko jest związane ze stanem emocjonalnym i tym, co dzieje się na jawie. Dzieciom przede wszystkim śni się najbliższa rodzina, więc koszmary senne związane są głównie z występującymi w niej napięciami (krzykami, awanturami). Podobno chłopcom częściej niż dziewczynkom, śnią się potwory z bajek.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Kolejny raz opóźnię opis procesu przejścia Bliźniaków do rodziny adopcyjnej, chociaż wiem, że przynajmniej dwie osoby będą niepocieszone. Wydarzyło się coś, co spowodowało, że Majka poprosiła mnie, abym jeszcze się wstrzymał z tym wpisem. Tak więc zwalam winę na nią, chociażnawet
POGOTOWIE RODZINNE
Mikrochimeryzm polega na obecności w danym organizmie, niewielkiej liczby komórek, różniących się genetycznie od komórek gospodarza. W świecie zwierząt i roślin jest to zjawisko występujące dość często. W przypadku człowieka, mikrochimerami są głównie kobiety, ale również część populacji męskiej.Pewną wymuszoną
POGOTOWIE RODZINNE
A tam jest dużo ciemniej niż na scenie. Dylematy, wątpliwości, nietrafione decyzje. Ludzie, którzy nie zawsze poruszają się wyznaczonymi przez system ścieżkami. Są zbyt empatyczni, albo za mało empatyczni. Popełniają błędy ufając swojemu sercu, albo są zupełnie obojętni.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wielePOGOTOWIE RODZINNE
Bo Paprotka ma jeszcze starsze rodzeństwo, chociaż jej mama jest w wieku naszej najmłodszej córki. Z prostych obliczeń wyszło, że rodząc swoje pierwsze dziecko, samaPOGOTOWIE RODZINNE
Wiem, że znowu wracam do tematu adopcji otwartej. Bardzo bym chciał, żeby to było możliwe. Bardzo bym chciał, żeby mamy biologiczne dzieci zastępczych chociaż starały się zrozumieć, że mają być już tylko kimś, kto jest jedynie wsparciem dla rodziny zastępczej.POGOTOWIE RODZINNE
Przechadzam się alejkami osiedla, na którym mieszkałem w dzieciństwie. Po ponad czterdziestu latach, wszystko wygląda dokładnie tak samo jak kiedyś. Takie same budynki, takie same place zabaw. Nawet dziura w asfalcie, do której kulaliśmy korale, jakby tasama.
POGOTOWIE RODZINNE
Mimo wszystko jestem jakimś trybikiem tego systemu. Pewnie takim samym jak nasza koordynatorka, która też stara się znaleźć złoty środek. Nie chce, aby Mowgli trafił do placówki, ale też zdaje sobie sprawę z tego, że będzie on dla nas zbyt dużym obciążeniem. Poszukujemy więc dla chłopca rodziny zastępczej.POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Osiem lat temu, dokładnie o tym czasie, dostałem kwalifikację do bycia ojcem zastępczym w charakterze pogotowia rodzinnego. Gdyby wówczas ktoś nazwał mnie ignorantem w temacie pieczy zastępczej, to z pewnością bym się obruszył. Bo przecież byłem nafaszerowany świeżo zdobytą wiedząna
POGOTOWIE RODZINNE
Doświadczenia innych krajów jednoznacznie pokazywały, że w każdym z nich przemoc domowa wzrosła przynajmniej dwukrotnie. Przypuszczam, że wnioski takie były oparte głównie o sytuacje związane z przemocą fizyczną.POGOTOWIE RODZINNE
Ostatnio odkryłem Amerykę wreszcie doszedłem do wniosku, że psychologia to nie matematyka, a terapeuta to nie psycholog. Chociażmoże od
POGOTOWIE RODZINNE
Mikrochimeryzm polega na obecności w danym organizmie, niewielkiej liczby komórek, różniących się genetycznie od komórek gospodarza. W świecie zwierząt i roślin jest to zjawisko występujące dość często. W przypadku człowieka, mikrochimerami są głównie kobiety, ale również część populacji męskiej.Pewną wymuszoną
POGOTOWIE RODZINNE
Pogotowie Rodzinne - co to takiego? Do napisania dzisiejszego tekstu skłonił mnie pewien blog, prowadzony przez osobę mającą nick Lady Makbet, mający dokładnie taki tytuł jak dzisiejszy mój post. Wprawdzie zdarza mi się zaglądać na rozmaite strony związane zarówno z rodzicielstwem zastępczym jak też adopcyjnym i wielePOGOTOWIE RODZINNE
Niektóre Ośrodki Adopcyjne w naszym kraju, praktykują adopcje noworodków. Chociaż w zasadzie nie do końca jest to adopcja od samego początku, ponieważ mama dziecka, nawet gdy sama zrzeknie się swoich praw rodzicielskich, ma jeszcze sześć tygodni na zmianędecyzji.
POGOTOWIE RODZINNE - CO TO TAKIEGO? NIEDZIELA, 1 MARCA 2020 STOKROTKA (CZYLI PIKUŚ SAM W DOMU) Jakiś czas temu Majka dostała propozycję wyjazdu do Hiszpanii... na swego rodzaju pięciodniowe wakacje. Tani przelot, tanie noclegi, wszystko zorganizowane przez nasze córki i ich chłopaków. Wszystko zaplanowane w każdym szczególe. Tutaj idziemy pieszo, tam lepiej przejechać metrem. Kto chce zwiedza Camp Nou, kto nie to idzie w tym czasie do pobliskiej knajpki na Sangrię i lody. I tak dalej... Majka zadała mi pytanie, czy może pojechać? W zasadzie to nie pytamy się siebie nawzajem o pozwolenie, jedynie ustalamy terminy i dyspozycyjność. Tutaj jednak wchodziła w grę opieka nad Bliźniakami i Ptysiami przez kilka dni. Stwierdziłem, że dam radę. Ostatecznie cała nasza czwórka chodzi do przedszkola, więc nawet gdybym miał pojechać do jakiegoś klienta, to wystarczy, że wrócę do siedemnastej... proste. Jednak Majka stwierdziła, że spróbuje mi nieco ułatwić ten czas. Być może kierowała się tylko dobrym sercem, a może jednak nie do końca ma zaufanie do moich umiejętności bycia ojcem zastępczym. Ostatecznie okazało się, że Bliźniaki spędziły trzy dni u swojej babci, a Ptysie z rodziną zastępczą, w której mieszka Bill (czyli najstarszy z rodzeństwa). Moim zadaniem było więc tylko odwiezienie i przywiezienie Romulusa i Remusa, oraz odebranie Ptysi z przedszkolaostatniego dnia.
Spędziłem więc trzy dni w zupełnej samotności i ciszy, z jaką dawno nie miałem do czynienia. Nikt mnie nie wołał w środku nocy, nie krzyczał że jest głodny, nie kazał lać wody do wanny, nie chciał wyjść na spacer. Nikt też nie kazał mi zwiedzać jakiejś bazyliki w Barcelonie, stadionu piłkarskiego, czy muzeum w Madrycie. Mogłem robić tylko to, co sam chciałem. Taki weekend nie zdarzył mi się od ponad trzydziestu lat. Myślałem, że uda mi się coś porobić w moim zaniedbanym ogrodzie, któremu od wielu lat poświęcam bardzo mało czasu. Niestety tegoroczna lutowa wiosna miała przebłysk zimy, a właściwie późnej jesieni, gdyż przez cały czas padał deszcz. W związku z tym wyspałem się za wszystkie czasy i obejrzałem więcej filmów niż w ciągu ostatniego ćwierćwiecza... poważnie. Mój kwitnący ogród w środku lutego Ale mogło być zupełnie inaczej. Na trzy dni przed wylotem Majki do Hiszpanii, zadzwoniła nasza koordynatorka Jowita, że jest do umieszczenia siedmiomiesięczny chłopiec. Wyraziliśmy zgodę. Stwierdziłem, że jakoś sam dam radę, bo przecież szkoda rezygnować z planowanej wycieczki. W końcu siedmiomiesięczny chłopak jest już do pogadania. Nie minęło więcej niż dwie godziny, gdy telefon zadzwonił po raz kolejny. Majka pomyślała, że pewnie znalazł się ktoś z rodziny, kto podjął się opieki nad dzieckiem. Takich sytuacji mieliśmy już kilka. Okazało się, że jest jeszcze drugie dziecko, dla którego poszukiwana jest rodzina zastępcza. Tym razem była to tygodniowa dziewczynka. Co robić? Wszystkie pogotowia rodzinne przepełnione. Czy damy radę zaopiekować się jeszcze tą dwójką? A właściwie, czy to ja dam radę z dwójką malutkich dzieci przez prawie pięć dni? W takich sytuacjach nie ma zbyt dużo czasu na podjęcie decyzji. Ostatecznie ustaliliśmy, że bierzemy, i Majka nie zmienia swoichplanów.
Po kolejnej godzinie znowu telefon. Czyżby trzecie dziecko? Na szczęście nie. Chłopca zdecydowała się przygarnąć inna rodzina zastępcza. Pozostała więc tylko dziewczynka. Jednak zaczęliśmy się głębiej zastanawiać, chociaż decyzja już została podjęta. Przecież to noworodek. Przyjdzie do nowego domu. Zetknie się z nowymi bakteriami. Na szczęście mieliśmy pozytywną informację ze szpitala, że dziecko jest zdrowe. No ale będę musiał odebrać Bliźniaki od babci i Ptysie z przedszkola. Majki najprawdopodobniej jeszcze nie będzie. Nawet jeżeli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, to będę miał do dyspozycji tylko mały samochód. Siedmioosobówkę zabiera przecież Majka. No i znowu postawiliśmy sobie pytanie, czy nie zrezygnować z wyjazdu, mieszając plany wszystkim uczestnikom wycieczki? Z pomocą przyszła nasza sąsiadka i przyjaciółka - Ela, która zadeklarowała swoją pomoc. Stwierdziłem więc, że mając takie wsparcie w sytuacji awaryjnej, jakoś sobie poradzę. Maja zadzwoniła na porodówkę, kiedy można odebrać dziewczynkę. Okazało się, że będzie jeszcze miała robione jakieś badania i dopiero w piątek. Tyle tylko, że w piątek Majka będzie już się wygrzewać w ciepłej Hiszpanii. Odebranie dziecka nawet mnie nie przeraziło, chociaż ostatni raz na porodówce byłem dwadzieścia dwa lata temu. Jednak lekarka stwierdziła, że nie będzie żadnego problemu z pozostawieniem dziewczynki do poniedziałku. Jak ważne są te dwa dni dla dziecka? Dwa dni spędzone bez mamy... nawet jeżeli można ją tylko nazwać Pikusiem. Pewnie ktoś by powiedział, że bardzo ważne. Zdecydowaliśmy jednak, że odbierzemy dziewczynkę w poniedziałek wieczorem. Być może nawet ze starszym o tydzień kolegą, o przynależność którego spierają się instytucje. Trwają ustalenia, czy ostatnim miejscem pobytu jego mamy było miasto, czy powiat? Tak więc mamy Stokrotkę. Jej kolega nadal jest niewiadomegopochodzenia.
Dlaczego akurat takie imię jej nadałem? Przyszła do nas z wiosną, a nie chciałbym jej krzywdzić imieniem Wrzosiec. Od pierwszego dnia zawładnęła moim sercem. Jest to moja kolejna miłość. Śpi w mojej sypialni... dokładniej w moim łóżku razem z Majką. Ja znowu „wyleciałem” na piętro. Mam też wrażenie, że nie jest to miłość platoniczna. Ale mam też nadzieję, że Stokrotka rzuci mnie za dwa, albo trzy miesiące. Sprawa toczy się w naszym sądzie, który jest bardzo konkretny. Termin rozprawy chyba nie zależy od „kolejki”, ale od ważności sprawy... poczekamy, zobaczymy. Jestem przekonany, że nikt nie będzie miał ochoty dawać mamie Stokrotki jakiejkolwiek szansy. Zespół maniakalno-depresyjny. W tej chwili znajduje się ona na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego. Ciągle uważa, że jeszcze jest w ciąży. Do porodu przyszła z jakimś facetem, którego wskazała jako ojca dziecka. Jego odpowiedź była krótka: „co ty pierdolisz, gdy cię bzykałem, to już byłaś w ciąży”. Kto jest więc ojcem Stokrotki? Może jakiś pacjent szpitala psychiatrycznego? Może... Dziewięć miesięcy temu, jej mama też była zamknięta. To będą dylematy przyszłych rodziców adopcyjnych dziewczynki. Rycie w internecie, co to właściwie jest dwubiegunówka? Będą mieli bardzo mało czasu, aby powiedzieć „tak” lub „nie”. Pewnie przeczytają, że prawdopodobieństwo wystąpienia tej choroby u Stokrotki to 15-20%, a jeżeli oboje rodziców było chorych psychicznie to aż 70%. No tak, tylko ojciec jest nieznany. Pozostaje też pytanie, czy choroba mamy jest genetyczna, czy jej podłoże jest środowiskowe? Nic nie wiadomo na temat dalszej rodziny biologicznej dziewczynki. Jej mama jest dzieckiem adoptowanym. Przerosła swoich rodziców adopcyjnych, mimo że w momencie przyjścia do nowej rodziny była tylko trochę młodsza od naszych Bliźniaków. Mając niewiele ponad dziesięć lat, rozpoczęły się jej przygody z narkotykami, dopalaczami i rozmaitymi środkami psychoaktywnymi. Gdy w wieku osiemnastu lat, rodzice adopcyjni wystawili jej walizki przed próg, to wybijała szybę i wraz ze swoim towarzystwem wchodziła do pokoju... bo przecież to był jej pokój. To co w tej chwili opisuję, to są tylko strzępy informacji. Na dobrą sprawę, to nikt nie wie, kto w tym układzie jest najbardziej poraniony psychicznie. Nikt nie wie, czy zawinili rodzice adopcyjni mamy Stokrotki, czy też to oni są ofiarami. Mnie to nie interesuje (chociaż oczywiście pochylam się nad smutnym losem mamy dziewczynki). Stoję na stanowisku, że to wychowanie ma kluczowe znaczenie. Mama Stokrotki miała tylko trzy lata, gdy trafiła do rodziny adopcyjnej. Jednak mogła przypominać albo Remusa, albo Balbinę – co stanowi ogromną różnicę. Ale też mogła trafić do zupełnie innej rodziny adopcyjnej i wszystko przybrałoby zupełnie inny obrót. Tego rodzaju wątpliwości jestbardzo wiele.
Mama Stokrotki jest bardzo młoda. Ledwo przekroczyła dwudziesty rok życia. Zespół maniakalno-depresyjny najczęściej dopada osoby grubo po trzydziestce. Moim zdaniem dziewczyna ma zryty mózg przez wszelkiego rodzaju świństwa, które zażywała w swoim młodym życiu. Jak jednak do tego podejdą rodzice adopcyjni? Jeżeli będą mieli jakiekolwiek wątpliwości, to będę mówił, że może lepiej odpuścić sobie to dziecko. W naszym ośrodku adopcyjnym nie spadną na koniec kolejki. Chyba to jest jedyny atut tego ośrodka, który nie dobiera rodziców do dziecka, tylko każde z nich jest proponowane według kolejności na liście rodzin adopcyjnych. Masz wątpliwości, to za kilka tygodni będzie nowa propozycja. Pewnego rodzaju targ, na którym handluje się żywymtowarem.
Stokrotka jest piękną dziewczynką i biada temu, kto ośmieli się powiedzieć inaczej. Oczywiście żartuję... zapewne wygląda podobnie jak tysiące innych noworodków. Jednak jest o kilka tygodni przed swoimi rówieśnikami. Leżąc na brzuchu, potrafi podnieść głowę i przekręcić ją z jednej strony na drugą. Już łączy dłonie, co też nie jest normalne dla dziecka niespełnadwutygodniowego.
Czy jej rodzice adopcyjni za kilka, albo kilkanaście lat stwierdzą, że ich decyzja była największą pomyłką ich życia? A może za wszystko co złe, obarczą geny? Przecież tak jest najprościej. A może przywiozą ją do mnie i powiedzą „tak ją kochałeś, tosobie ją bierz”.
Mam jednak nadzieję, że za jakiś czas stwierdzą, że jest to ich największe szczęście. Bo to przede wszystkim od nich zależy jak poprowadzą dziewczynkę w dorosłe życie. Jak na rodziców adopcyjnych, to pozycję startową będą mieli wyśmienitą. Załączę dwa zdjęcia naszej Stokrotki. Pierwsze typowo blogowe, bez twarzy... z zachowaniem wszelkich zasad chroniących wszystko comożliwe.
Jednak na drugim zdjęciu chciałem pokazać jej urodę. Za dwa miesiące dziewczynka będzie wyglądała zupełnie inaczej. A teraz kto ją na nim rozpozna? Jej mama, która wciąż sądzi, że jeszczejej nie urodziła?
Autor: Pikuś Incognitoo 09:24
Reakcje:
16 komentarzy:
Linki do tego posta
Wyślij pocztą e-mailWrzuć
na bloga
Udostępnij
w usłudze Twitter
Udostępnij
w usłudze Facebook
Udostępnij
w serwisie PinterestEtykiety: adopcja
, rodzina
zastępcza
PIĄTEK, 14 LUTEGO 2020---JA, BÓG
Tak sobie myślę, że dzisiaj może być to tekst dość mocno kontrowersyjny. Jeżeli więc ktoś do tej pory uważał mnie za całkiem sympatycznego faceta, i tego zdania nie chce zmienić, to może lepiej niech nie czyta. Zaczynam zauważać, że coraz więcej mówi się o nowym modelu wychowywania dzieci. Modelu, który wprawdzie nie jest nowością, ale który zaczyna być coraz bardziej popularny i w pewien sposób wypiera podejście behawioralne, mające na celu świadomą modyfikację pewnych zachowań dziecka... zachowań uznanych przez rodzica za pożądane. Odchodzi więc w niepamięć model naszych rodziców, albo jak niektórzy mówią model wychowania tradycyjnego. Tym nurtem podąża również nasze przedszkole, do którego uczęszczają Ptysie i Bliźniaki. Jest to przedszkole, które zajęło chyba drugie miejsce w powiecie, w rankingu najlepszych tego typu placówek. Oznacza to mniej więcej tyle, że aktualni rodzice dzieci, coraz bardziej cenią sobie model wychowywania bez kar, nagród, tylko podążanie za dzieckiem. No a ja się zastanawiam, czy jest to tylko moda, czy może faktycznie jestem aż tak stary, że nie wszystko rozumiem. Czy przypadkiem nie jest tak, że idea rodzicielstwa bliskości rozumiana jest zupełnie opacznie? Czy nie jest traktowana jako metoda wychowawcza, którą przecież nie jest? Wrócę może do okresu, gdy byłem młodym ojcem, który zupełnie nie zaprzątał sobie głowy jakimikolwiek teoriami wychowania. Nie zaprzątał... bo nie musiał. W tej chwili mogę powiedzieć, że wychowując nasze trzy córki, właśnie stosowaliśmy model rodzicielstwa bliskości, podążania za dzieckiem. Oczywiście nie oznaczało to, że nasze dzieci mogły robić co chciały. Istniały pewne granice, których jednak nie narzucaliśmy stosowaniem kar (chociaż chętnie posiłkowaliśmy się nagrodami). Wystarczyło powiedzieć „nie, nie tędy droga”. Co okazało się po ćwierćwieczu? Wszystkie nasze córki realizowały model, który im narzuciliśmy w sposób niewerbalny. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w naszej rodzinie istniał pewnego rodzaju kult pracy i wiedzy. Nasze dzieci czuły jakąś presję polegającą na tym, że muszą się dobrze uczyć, ukończyć dobre szkoły i znaleźć dobrą pracę. Nieprzypadkowo trzy razy użyłem słowa dobry. Tak... one musiały być we wszystkim najlepsze, również rywalizując z sobą nawzajem. Najciekawsze w tym jest to, że one przeszły tę samą drogę, którą ja przeszedłem. Mi też nie wystarczało „ultimus inter pares”. Mając zatem tę świadomość, będąc już ojcem zawsze starałem się łagodzić pewne zapędy naszych dzieci. Mówiłem, że nie muszą mieć samych piątek (wtedy jeszcze szóstek nie było), nie muszą wybrać najlepszego liceum, ani ukończyć studiów. Być może właśnie to powodowało, że chciały pokazać, że dadzą radę. Albo... zupełnie nie pamiętają, że tak do nich mówiłem. W tej chwili najstarsza córka stwierdza, że studia do niczego jej się nie przydały. Średnia, że praca po politechnice nie da jej takiego zarobku, jak praca kelnerki w knajpie (więc ciągle odwleka poszukiwanie pracy w zawodzie). A najmłodsza na rok przed ukończeniem studiów (technicznych – jakżeby inaczej?) zamierza rzucić je w diabły i rozpocząć studia na psychologii. Aby zwiększyć swoje szanse, zamierza nawet po raz drugi zdawać rozszerzoną maturę... tym razem z polskiego. Na co więc zdało się nasze podążanie za dzieckiem, które jak się okazało, i tak było jakąś formą presji? Trener naszej najmłodszej córki zawsze mówił, że jak nie przymusisz, to sportowiec będzie z niej żaden. Nawet nastolatek nie ma takiego samozaparcia, aby dojść do wyników, które się liczą. Może miał rację, bo moja córka od lat już nie wchodzi na matę, aja jeszcze tak.
Wychowując nasze dzieci nie mieliśmy (???)... dobrze, przynajmniej ja nie miałem większego pojęcia dotyczącego różnego rodzaju metod wychowawczych. A jednak pozwalaliśmy naszym dzieciom eksperymentować. Klocki nie musiały służyć do budowania wieży, a plastelina do lepienia ludzików. Nic nie było zaprogramowane. Zwyczajnie sami eksperymentowaliśmy... bo sami niewiele wiedzieliśmy. Nawet bym powiedział, że podążaliśmy za naszymi dziećmi, bo nie bardzo mieliśmy pomysł na stworzenie jakiegoś programu, którego chcielibyśmy się trzymać. Nasze podążanie było brudne, czasami głośne, niebezpieczne, czasami trudne... ale było satysfakcjonujące. Widzieliśmy jak nasze dzieci rozwijają się nie tylko intelektualnie, ale też emocjonalnie i społecznie. Nasze córki zachowywały się dobrze, bo dobrze się czuły. Jako istoty społeczne wzajemnie poznawaliśmy swoje oczekiwania, potrzeby, poglądy... ale także lęki. Chętnie korzystaliśmy z nagród, niezmiernie rzadko z kar. Właściwie to pamiętam tylko jedną karę, która została wymierzona jednej z naszych córek, gdy w wieku siedemnastu lat wróciła z imprezy "najebana w trzy dupy” (kolokwialnie to ujmując). W zasadzie to została przyniesiona przez kolegę i koleżankę. Patrząc z perspektywy czasu, to bardzo się cieszę, że miała tak odpowiedzialnych kolegów. A karę właściwie wymierzyliśmy sobie, bo zobowiązaliśmy się do osobistego odbioru jej z każdej imprezy, najpóźniej o północy... oczywiście bezgrama alkoholu.
No i teraz po latach, gdy nasza świadomość dotycząca wychowania dzieci tak bardzo wzrosła, zaczęliśmy stosować kary. Co więcej... doszliśmy do wniosku, że funkcjonowanie naszej rodziny nie jest możliwe bez ich stosowania. Można się oczywiście spierać co jest karą, a co tylko konsekwencją jakiegoś postępowania. Przyjmując definicję, że konsekwencją jest tylko to, co dzieje się samo na skutek dokonania jakiegoś wyboru przez dziecko, to pamiętam tylko dwie takie sytuacje. Raz Remusa upieprzyła osa (którą usilnie chciał złapać) i raz Ptyś odmówił zjedzenia kolacji (więc był głodny do rana). Nie oznacza to, że nie podążamy za dziećmi, że nie przyglądamy się ich aktualnym potrzebom i nie reagujemy na nie. Chociaż w pewnym sensie, już sama opieka nad kilkorgiem dzieci jednocześnie, powoduje że często muszą one same sobie radzić z takimi emocjami jak lęk, smutek, czy złość (znajdując odpowiednie rozwiązania). Ostatnio Romulus uderzył Remusa zabawką, że aż krew się polała. Kilka godzin później doznał takiego samego uszczerbku na zdrowiu z ręki Ptysia. Nie była to ani kara, ani konsekwencja. Była to okazja dorozmowy.
Ostatnio czytałem „Zaburzenia przywiązania u dzieci i młodzieży” Chrisa Taylora. Właściwie to tylko fragmenty, które mnie interesowały w kontekście pracy z naszymi dziećmi, gdyż jest to pozycja przeznaczona głównie dla terapeutów i mi czytało sięto bardzo ciężko.
Mogę stwierdzić, że teorię rozumiem. Również to, że nie ma złotego środka, i do każdego dziecka należy podchodzić indywidualnie. Myślę też, że ogromne znaczenie ma doświadczenie takiego terapeuty, oparte na poznaniu różnych historii i różnychprzypadków.
Coraz bardziej zaczynam przyjmować tezę, że dziecko odebrane rodzicom, nawet gdy później przebywa w rodzinie (nieważne jakiej... lepszej), jest w mniejszym lub większym stopniu obarczone traumą – w najlepszym razie traumą rozstania. Nasze dzieci nigdy nie zadają pytań, co będzie z nimi dalej. Nie czują potrzeby, abyśmy ich utwierdzali w przekonaniu, że wrócą do mamy, albo będą z nami na zawsze. Sprawiają wrażenie, jakby wiedziały, że my też tego niewiemy.
Jak zatem mamy wdrażać nasz model podążania za dzieckiem? Ten, który był tak oczywisty, gdy sami byliśmy rodzicami. Gdybyśmy opiekowali się tylko Bliźniakami, to wszystko byłoby dużo bardziej proste. Chłopcy, chociaż są trudniejsi w ogarnięciu ich niebywałej energii, potrafią się komunikować. W zasadzie to ja nauczyłem się z nimi komunikować, poprzez akceptację tego o czym mówią. Próbuję zrozumieć ich emocje. Wiem, że zaprzeczanie ich uczuciom, pouczanie, obwinianie, nakazywanie... zwyczajnie mija się z celem. Gdy do nich mówię, to mam wrażenie, że oni zupełnie mnie nie słuchają. Za to gdy oni mówią (a ja słucham), to wiele się zmienia. Odpowiadam zatem Romulusowi w takiej sytuacji „wiem, że jesteś wściekły, ale...” Teraz już nawet pomijam to „ale”. Zamieniam je na „Remusowi jest przykro”. Romulus wie, że zrobił źle i już czasami nie próbuje tłumaczyć swojego zachowania. Podchodzi do Remusa, przytula się i mówi „przepraszam”. Gdy Remus woła mnie w nocy i mówi, że boi się ciemna, to tego nie kwestionuję. Nie twierdzę, że nie ma się czego bać (bo pewnie jest). Akceptuję jego uczucia, a gdy mu rozmowa za bardzo nie wychodzi, to sam próbuję te uczucia nazwać. Zapalam światło w korytarzu i już jest dobrze. Drugą parą naszych dzieci są Ptysie. Początkowo wydawało się, że to Ptyś jest bardziej zaburzony, a Balbina szybko wyjdzie na prostą. Okazało się, że chłopiec wyszedł z pierwotnych zachowań dysocjacyjnych. Już się nie zawiesza, nie próbuje być niewidoczny. Za to jest uparty. W pewnych sprawach podchodzę do niego na zupełnym luzie. Nie chcesz – nie jedz. Nie chcesz się kąpać – to się nie kąp. Nie chcesz dać buziaka jakiejś ciotce – to nie dawaj (ja też nie daję). Są jednak pewne granice, zasady których już nie zamierzam łamać (według wzorca wychowania zranionego dziecka). Ostatnio Ptyś uderzył Romulusa. Ewidentnie czuł się winny, bo schował się za ścianą i nie chciał wyjść. Zresztą widziałem całe zajście, więc wiem, że był winny. Miał przeprosić chłopca. Sprawa prosta... podaj rękę i powiedz przepraszam. Nawet bym mu to odpuścił, ponieważ Ptyś potrafi się przyznawać do błędów, które to zachowanie chwalimy. No, ale... godzinę wcześniej Romulus za niemal identyczne przewinienie przepraszał Remusa. Teraz te przeprosiny bardziej były potrzebne Romulusowi, niż Ptysiowi. Ale Ptyś nie zamierzał tego zrobić. Przygotowałem więc dzieciom popcorn. Ptyś miał sporo czasu na przeproszenie. Nie skorzystał z propozycji i dla niego popcornu nie było. Kara to, czy konsekwencja? Dla mnie kara. A dla Ptysia? Na Balbinę nie działają żadne metody wychowawcze. Ani przestrzeganie zasad, ani ich łamanie. Porozumienie bez przemocy? Chyba jeszcze tylko przedszkolny psycholog w to wierzy, bo wychowawczynie już bezradnie rozkładają ręce. Dziewczynka cały czas próbuje nas kontrolować, a jej „bo ja chcem” śni mi się już po nocach. Kontrola jest jej sposobem na przetrwanie. Ona ciągle czuje się potężna i zła. Czasami mam wrażenie, że to ona (a nie Ptyś) ciągle żyje dawnym życiem. Ostatnio byliśmy w lesie. Balbina zadała nam pytanie „wy tutaj kiedyś mieszkaliście?”. Ktoś mógłby pomyśleć, że to głupkowate pytanie pięciolatki. Nie w tym przypadku. Balbina kiedyś w lesie mieszkała. W całym procesie wychowywania dziecka trudnego, chodzi o jakieś wypośrodkowanie celów każdej ze stron, przy jednoczesnym utrzymaniu (czy naprawieniu) wzajemnych relacji. Istnieje pięć wzorców radzenia sobie w sytuacjach konfliktowych: unikanie, łagodzenie, rywalizowanie, szukanie kompromisów i konfrontacja. Pierwszą, drugą i czwartą strategię mamy już za sobą. To był okres, gdy Ptysiom dawaliśmy czas na zapoznawanie się z nami. Staraliśmy się zapobiegać konfliktom, chociaż była to technika oparta głównie na przetrwaniu... aż dziecko się przystosuje. W końcu nadszedł czas na konfrontację. Podobno jest to najskuteczniejsza metoda, chociaż polegająca na sporach, które mają poprawić relacje między opiekunami a dziećmi, poprzez zmniejszanie napięcia emocjonalnego między nimi. Ważna jest tutaj wspomniana wyżej umiejętność słuchania, empatia, zdolność prowadzenia negocjacji, ale również gotowość do odwracania uwagi, zamieniania wszystkiego w żart. Remus i Ptyś czasami miewają nad ranem doła i nie chcą iść do przedszkola. Remusa zawsze bolą nogi, a Ptyś nie chce iść i tyle. Do tego pierwszego chłopca Majka zawsze mówi „tak, wiem że cię bolą, więc musisz pójść na poranną gimnastykę”. Z Ptysiem jest gorzej. Majka stawia tutaj zawsze na poczucie humoru. Chłopiec go nie ma... ale Majka owszem. Balbina na szczęście lubi chodzić do przedszkola, więc nie ma tego problemu. Nie wiem jednak co by było, gdyby to ona stwierdziła „dzisiaj nie idę”. Staramy się zatem pokazywać Balbinie granice i zasady obowiązujące w naszej rodzinie. Po prawie roku skończył się okres kiedy przymykaliśmy oko na jej królewskie maniery, gdy za zrobienie siku na środku chodnika, czy grzebanie w spiżarni (do której żadne z dzieci nie ma wstępu) był najwyżej "wypad". Gdy wszyscy sprzątali przed pójściem spać, Balbina snuła się z kąta w kąt. Trzeba było jej mówić (i to dość stanowczym tonem) co ma podnieść i gdzie odłożyć. W przedszkolu zaczęła być nie do opanowania. Rzucała krzesłami, była agresywna w stosunku do innych dzieci i swoich pań. Gdy chciała iść do toalety, to ryzykowne było polecenie „ale najpierw załóż paputki”, bo na złość mogła zrobić siku w majtki. Często bez wyraźnego powodu, siadała na środku dywanu i wrzeszczała. W domu też tak czasami robi. Może próbuje wykrzyczeć „co mam zrobić, abyś mnie odrzucił!”?. Może jest to efekt zdrowienia. Może jest to test otoczenia, może zaczyna być ufna w relacjach z bliskimi sobie ludźmi? Pewnego dnia (po kolejnej skardze z rzędu przez panią wychowawczynię) nie wytrzymałem i Balbina (po przyjściu z przedszkola) dostała wypad do swojego pokoju, do czasu zrozumienia swojego przewinienia. Była to reakcja bezprecedensowa i jednocześnie bezsensowna, mająca co najwyżej spowodować upust moich nagromadzonych złych emocji. Przecież nikt nigdy nie dostaje u nas kary za coś, co miało miejsce kilka godzin temu... a już na pewno nie za całokształt. Rozmowy dyscyplinujące nie przynosiły żadnego skutku... zresztą podobnie jak w przeciągu kilku poprzednich dni. Balbina siedziała na dywanie i wyła. Każda próba podjęcia jakiegokolwiek dialogu kończyła się jeszcze bardziej donośnym wyciem. Po prawie trzech godzinach, gdy kolacja już wjechała na stół, Balbina wręcz wyrecytowała wszelkie swoje przewinienia, kończąc je dziwnym, ironicznym uśmiechem. Ktoś mógłby powiedzieć „złamałeś ją, dopiąłeś swego”. Nie... to ona mnie pokonała. Ten uśmiech mówił „wygrałam...tak wkurwionego jeszcze nigdy cię nie widziałam”. Zrobię w tym momencie pewną dygresję... a nawet dwie. Głównie dlatego, że akurat teraz przyszło mi to na myśl, a za chwilę mogę zapomnieć. Chociaż nie jest to ani nic osobliwego, ani nic nowego. Powtórzę to, co w przeciwieństwie do niektórych innych moich poglądów nie ulega zmianie, a wręcz coraz bardziej utwierdza mnie w słuszności moich przekonań._
_
_- Jesteśmy z Ptysiami już ponad rok. Niewiele się zmienia. Jako ojciec zastępczy, w którego rodzinie Balbina miałaby mieszkać na zawsze, powiedziałbym „jest okej”. Nie pałamy do siebie wielką miłością. Może to się zmieni, a może nie. Mamy czas. Nie wszystkie dzieci się kocha... są też takie, które się nienawidzi. O Balbinie mogę powiedzieć, że ją lubię... jeszcze ją lubię. Dla jednego będzie to tylko tyle. Dla innego, aż tyle._ _Co by jednak było, gdybym był jej ojcem adopcyjnym? __
_
_- Zastanawiam się też, co by było, gdybym był młodym ojcem zastępczym, mającym również swoje dzieci biologiczne? Istnienie Balbiny (może to niezręczne określenie) ma negatywny wpływ na inne dzieci. Na Bliźniaki, ale również na Ptysia, który jest przecież jej bratem. Podobno kiedyś dziewczynka dominowała nie tylko nad Ptysiem, ale też nad najstarszym z braci (czyli Bilem), jak również kontrolowała emocjonalnie swoją mamę. _ _Pozostając rodziną zastępczą, nigdy nie ma pewności jakie dzieci do niej trafią i czy kiedykolwiek opuszczą tę rodzinę. Nie wiadomo też, jak nasze dzieci biologiczne zareagują na innych członków rodziny. Niektórych potraktują jak rodzeństwo... innychniekoniecznie._
_Dodam jeszcze jeden element do tej układanki... załóżmy, że decyduję się adoptować jedno z dzieci przebywające w naszej rodzinie zastępczej. Nieważne, czy akurat to konkretne dziecko mnie zauroczyło, czy zawsze miałem takie plany... a może poczułem, że inaczej nie potrafię, bo dobro dziecka jest najważniejsze. Kim to dziecko czuje się w mojej rodzinie? Dzieci biologiczne mówią do nas za kulisami „po co je adoptowaliście?” A do tego taka Balbina... dzisiaj ta, jutro inna. _ Tak więc, rozważając rozmaite koncepcje psychologiczne, które zdecydowanie sprzeciwiają się stosowaniu kar, podjęliśmy decyzję, że u nas jednak te kary będą. Nie są one metodą wychowawczą... są zwyczajnym narzędziem dyscyplinującym. Zresztą bardzo skutecznym narzędziem. Gdy Balbina podstępem wyjadła wszystkie słodycze, do których udało jej się dotrzeć w chwili mojej nieuwagi, to dostała tygodniowy szlaban na wszelkie słodkości... nawet na chleb z dżemem. Brutalne, ale pamięta o tym do dzisiaj. Być może będzie to dla niej traumatycznym wspomnieniem z pobytu w naszej rodzinie. Nawet bym na to przymknął oko, gdyby skrzętnie ukryła wszelkie ślady. Wówczas mógłbym najwyżej liczyć na naturalne konsekwencje, czyli że dziewczynka zwyczajnie się porzyga. Niestety wszystkie papierki rozrzuciła pod stołem, do których dotarła pozostała trójka chłopców. Ptyś nawet widział jej niecny uczynek. Być może chciał mi naskarżyć (jak jest to w jego zwyczaju), ale akurat rozmawiałem przez telefon. Uczenie zasad jest procesem rozłożonym na lata. Wiąże się to więc z czasem, którego przecież my (jako pogotowie) nie mamy. A przecież musimy jakoś sprawić, aby przebywające u nas dzieci poczuły się bezpiecznie, aby wiedziały czego od nich oczekujemy. Być może kara wymierzona Balbinie wcale nie jest lekcją dla niej... ale z pewnością jest lekcją dla pozostałych. Idea rodzicielstwa bliskości w realiach pogotowia rodzinnego, pozostaje tylko ideą. Zresztą nie tylko w realiach pogotowia, bo przecież nie odpowiada ona na wiele pytań. Do jakiego momentu należy podążać za dzieckiem? Kiedy należy powiedzieć „stop – przekroczyłeś granicę”? Jak wyegzekwować prawidłowe zachowania? Jak modelować właściwe postawy opierając się tylko na własnymautorytecie?
Jak uczyć dziecko przekraczać bariery (których napotka w życiu mnóstwo), ucząc je, że to ono kreuje swoją osobowość? Podam przykład z dzisiejszej nocy. Godzina 5:20, Ptysie zapaliły światło w swoim pokoju i zaczęły świetnie się bawić. Zwyczajnie do nich poszedłem i wyłączając światło oznajmiłem, że jest środek nocy i mają spać. Dawniej bywały sytuacje, że musiałem wykręcić żarówkę. Kara? Moim zdaniem tak. Jednak alternatywą jest zasypianie po kątach w przedszkolu, i po przyjściu do domu. Czy gdybym zagrał na strunie emocjonalnej i odwołał się do swoich pragnień pospania jeszcze choćby godzinę, to coś by to zmieniło? Pewnie niewiele. I tak spowodowałoby to konieczność rozpoczęcia mojego dnia o piątej dwadzieścia. A co, jeżeli Remus albo Ptyś nie zechce pójść do przedszkola? Nie ma takiej opcji. Za kilka lat może nie zechcieć pójść do szkoły, a później do pracy. Może nie nakarmić swoich dzieci, bo będzie miał inne plany. Chociaż z naszymi córkami mieliśmy niepisaną umowę, że raz w semestrze mogą bez uzasadnienia powiedzieć, że nie chcą pójść do szkoły i my im napiszemy usprawiedliwienie. Było to dobre rozwiązanie. Niestety z Ptysiami i Bliźniakami taki układ nie jest jeszcze możliwy, gdyż dzieci nie do końca jeszcze prawidłowo operują pojęciami związanymi zczasem.
Ktoś mógłby w tym momencie powiedzieć do mnie „słuchaj, ale ty nie odróżniasz podążania za dzieckiem od wychowania bezstresowego”. Odróżniam... ale granica jest bardzo cienka. Zresztą życie w rodzinie nigdy nie jest bezstresowe – ani dla dzieci, ani dla rodziców. W przypadku takich rodzin jak nasza, często występuje też sytuacja, że dzieciom wcale nie wystarcza zadowolenie opiekuna. A nawet jest wręcz przeciwnie, bo dzieci cały czas dążą do utrzymania psychicznej przewagi, do zdobycia nad nim władzy i przejęcia pełnej kontroli. A może to też tylko teoria? A jeżeli nawet nie, to może mówimy tylko o promilu takich przypadków? Wrócę do przedstawionej wyżej sytuacji z Balbiną i karze, która była tylko następstwem mojej złości i nie miała żadnego logicznego uzasadnienia. Zastanawiam się, czy trafnie oceniłem jej uśmiech zwycięstwa. A może był to tylko niepewny uśmiech zadowolenia? Może był to uśmiech radości, wynikający z tego, że wszystko uległo resetowi, że znowu ma czystą kartę, że... odbyła pokutę i dostała odpust zupełny. Dlaczego Balbina całkiem dobrze funkcjonuje w domu, a w przedszkolu jest wcielonym diabłem, z którym nikt nie może sobie poradzić? Dlaczego ignoruje wszelkie polecenia swoich pań? Nie chce umyć rąk, powiedzieć proszę, świadomie rezygnuje z szeregu przywilejów? Dlaczego lekarstwem jest tylko porozumienie bez przemocy? Balbina zdecydowanie potrzebuje innego lekarstwa. Zapraszam każdego teoretyka do weryfikacji swoich tez na żywym organizmie. Balbina chętnie zamieszka w każdym domu. Romulus, który najczęściej z naszych dzieci ma wypad na schody, po powrocie (z tej kary) zachowuje się jakby wszystko z niego spłynęło, jakby nie pamiętał przewinienia, za które „wyleciał”. Jest mu dobrze, jest oczyszczony. Gdy zostaje na te schody odprowadzony, to najpierw się wścieka, płacze, krzyczy... potem się uspokaja i czeka na hasło „możesz wrócić”. Czy w tym czasie następuje jakieś przemyślenie, zastanowienie się nad swoim postępowaniem? Wątpię. Jest to głównie izolacja od reszty dzieci, którym chłopiec burzy klocki, rozrzuca puzzle... dla których zwyczajnie jest upierdliwy. Jest to kara, której musi siępoddać.
Pewnie jest jeszcze wiele innych teorii psychologicznych potępiających takie nasze postępowanie. Ale czego my rodzice oczekujemy od dziecka? Dlaczego każemy mu samemu tworzyć jego własne życie? Czy ono tego chce? Czy jest gotowe na podjęcie taktrudnego wyzwania?
Gdyby tak było, to my dorośli świetnie byśmy sobie radzili w życiu, opierając się tylko na swoich normach moralnych i zdobywanych przez lata doświadczeniach. A jednak świetnie funkcjonujemy w świecie setek religii opartych o kary, nagrody, odpuszczanie grzechów, mamienie wizją lepszej przyszłości. Tak jest nam łatwiej. Dlaczego zatem od dzieci oczekujemy czegoś więcej? Niektórzy mówią, że rodzic jest dla dziecka całym światem. Ja dla naszych, jestem nawet bogiem. Czasami mnie kochają, czasami mi złorzeczą. Mają wolną wolę, ale do pewnych granic, które reguluję również karami i nagrodami. Tych drugich jest zdecydowanie więcej, ale tych pierwszych też trochę jest. A mimo wszystko uważam, że jest to rodzicielstwo bliskości. Oparte na więziach, szacunku i podmiotowości dziecka. W ten właśnie sposób wychowuję przyszłych bogów. Wbrew psychologom, którym tylko się wydaje, że swoich bogów nie mają. Autor: Pikuś Incognitoo 21:35
Reakcje:
40 komentarzy:
Linki do tego posta
Wyślij pocztą e-mailWrzuć
na bloga
Udostępnij
w usłudze Twitter
Udostępnij
w usłudze Facebook
Udostępnij
w serwisie Pinterest Etykiety: rodzina zastępcza SOBOTA, 1 LUTEGO 2020ROMULUS I REMUS 7
Mama biologiczna Romulusa i Remusa spotyka się z chłopcami regularnie, raz w tygodniu. Umówiliśmy się z nią, że jak tylko pozna decyzję sądu dotyczącą przyszłości jej dzieci, to natychmiast do nas zadzwoni. Nie spodziewała się, że już teraz dzieci do niej wrócą. Nawet kurator ją uświadamiał, że na tę chwilę jest to niemożliwe. Właściwie wszyscy przyjęli, że chłopcy zostaną umieszczeni w rodzinie zastępczej... takiej, w której z dużym prawdopodobieństwem pozostaną już na zawsze. Chyba tylko ja wierzyłem w to, że sędzina odbierze mamie prawa rodzicielskie i skieruje chłopców do adopcji. Minęły dwie godziny od odczytania decyzji w sądzie... trzy, cztery. Minął dzień, potem drugi. Cisza. Być może mama musiała na swój sposób odreagować to, co usłyszała od sędziny. Oczywiście my o wszystkim wiedzieliśmy tuż po odczytaniu orzeczenia... i to z różnych źródeł. Była to decyzja, z którą spotkaliśmy się po raz pierwszy w naszej historii bycia rodziną zastępczą. Sędzina odebrała mamie (i wszystkim ojcom) prawa rodzicielskie, jednocześnie decydując o umieszczeniu całej czwórki rodzeństwa w rodzinie zastępczej. Kilka dni później Majka szła na panel kończący szkolenie dla rodziców zastępczych. Wprawdzie występuje tam w roli eksperta, to jednak są tam mądrzejsi... przynajmniej w swojej dziedzinie. Sędzia utwierdził nas w przekonaniu, że odebranie praw rodzicielskich jest równoznaczne ze skierowaniem chłopców do Ośrodka Adopcyjnego, który z pewnością nie będzie miał jakichkolwiek wątpliwości natury moralnej i zakwalifikuje Romulusa i Remusa do adopcji. Być może starsze rodzeństwo również. Jak zatem ma się do tego punkt drugi, mówiący o umieszczeniu dzieci w pieczy zastępczej? Tutaj opcji jest kilka. Najbardziej prawdopodobną (zdaniem sędziego) jest próba zaburzenia czujności mamy. Bo przecież z jej punktu widzenia, orzeczenie niczego nie zmienia. Dzieci nadal będą w pieczy zastępczej, będzie mogła się z nimi spotykać, a do tego być może cała czwórka zamieszka wjednej rodzinie.
Istnieje też taka możliwość, że sędzina bardzo wierzy w istnienie długoterminowej rodziny zastępczej, z której żadna siła dzieci nie wyrwie. Być może zakłada, że każdy wniosek mamy o przywrócenie praw rodzicielskich natychmiast odrzuci jako niezasadny, a czas spowoduje, że istniejący stan będzie ostatecznie akceptowalny dla każdej strony. Mi jeszcze przyszła do głowy myśl, że być może sędzina chciała być w porządku w stosunku do kuratora, który cały czas uważa, że mamie dzieci nie można odebrać prawa do kontaktowaniasię z nimi.
Mama najpierw zadzwoniła (po trzech dniach) do rodziny wakacyjnej naszych chłopców. Chciała wybadać teren? A może nie miała odwago zadzwonić do nas po tak długim czasie? W końcu wykonała telefon do Majki. Była to długa i bardzo emocjonalna rozmowa. Majka miała tego dnia strasznego doła. Dotychczas wszystko wskazywało na to, że mama będzie miała ograniczone prawa rodzicielskie, chłopcy trafią do rodziny zastępczej i.... sprawa będzie zamknięta. A tu niestety znowu trzeba kłamać. Właściwie nie tyle kłamać, ile nie mówić całej prawdy... co i tak na jedno wychodzi. Majce udało się przekonać mamę dzieci, że przecież z jej punktu widzenia nic się nie zmieni. Chłopcy tylko przeprowadzą się do innej rodziny, co dla nich będzie korzystne, gdyż z nami są już bardzo związani emocjonalnie i każdy kolejny miesiąc będzie powodował nieodwracalne straty wich psychice.
Mama zrozumiała... stwierdziła, że nie będzie się odwoływać oddecyzji sądu.
Majka miała doła, bo przecież doskonale wiedziała, że brak odwołania spowoduje, że za dwa miesiące chłopcy mogą już mieszkać w rodzinie adopcyjnej. I chociaż tego najbardziej pragniemy, to jednak mamę zwodzimy, oszukujemy... nie jesteśmyuczciwi.
Przegadaliśmy cały wieczór. Przecież teraz (po odebraniu praw rodzicielskich) Majka będzie opiekunem prawnym dzieci. Może być przeciwna adopcji. Może nalegać na rodzinę zastępczą. Ja też już zacząłem wątpić w słuszność naszej postawy. Cały czas dążyłem do adopcji dzieci. W tym duchu pisałem wszelkie oceny chłopców. Być może zostały one uwzględnione w opiniach psychologów i decyzji podjętej przez sędzinę. Tego nie wiem. Zacząłem się zastanawiać, czy może lepszym rozwiązaniem będzie spotkanie się z mamą Romulusa i Remusa, i szczera rozmowa. Może zrozumie i pozwoli chłopcom odejść, albo zaakceptuje to, że będą mieszkali w innej rodzinie zastępczej już na zawsze, i przestanie łudzić dzieci i samą siebie, że kiedyś znowu zamieszkają razem . Będzie się mogła z nimi spotykać. Tylko tyle, czy aż tyle? Dwa dni później miało miejsce terminowe spotkanie naszych chłopców z mamą. Próbuję znaleźć jakieś określenie na stan umysłu Majki po powrocie... zdenerwowana, zdołowana, rozdrażniona, poirytowana? Ona przyszła zwyczajnie wkurwiona. Mama chłopców ma w dupie teorię więzi i dobro swoich dzieci. Będzie walczyć. Prawniczka zadba o wszelkie procedury, a kurator powiedział, że po sześciu miesiącach może składać wniosek o przywrócenie praw rodzicielskich. Będzie odwołanie. Nie pomogły uwagi Majki, że sąd apelacyjny może zmienić decyzję, zwłaszcza drugi punkt mówiący o skierowaniu do rodziny zastępczej na skierowanie do rodziny adopcyjnej. Najprawdopodobniej zwróci sprawę do ponownego rozpatrzenia, co spowoduje tylko podtrzymanie aktualnej decyzji. Przywrócenie praw rodzicielskich? Po sześciu miesiącach? Nawet nasz sędzia rodzinny na panelu sięuśmiał.
Co dalej?
Najlepszym rozwiązaniem dla chłopaków byłoby, gdybyśmy ich adoptowali. Wówczas wszystkie puzzle ułożyłyby się w piękny obrazek. Jesteśmy otwarci na rodzinę biologiczną, więc mama nadal mogłaby się spotykać z dziećmi. System ucieszyłby się z tego, że ma problem z głowy. Dla chłopców nadal bylibyśmy rodziną... tymi najważniejszymi osobami. Nie ma dla nich znaczenia to, że mówią do mnie wujek, a nie tata. Gdy kilka dni temu Remus zawołał mnie w środku nocy i chciał przybić piątkę, to tylko chciał sprawdzić, czy jestem. Jakie znaczenie ma to, czy woła „wujek”, czy „tata”? A jednak jego tatą nie jestem. I nie będę, bo taki był mój warunek, gdy Majka planowała zostanie rodziną zastępczą. Nie adoptujemy żadnego dziecka. Nie adoptowaliśmy Królewny, Smerfetki, Hawranka, Plotki... nie adoptujemy też Bliźniaków. Czasami różni ludzie nam mówią, że to jest tylko praca... że my jesteśmy tylko opiekunami. Budzi to mój sprzeciw, bo przecież to my uczymy dzieci jak wygląda rodzina, jak może być normalnie, zwyczajnie, jak zjebka za rozrzucone zabawki niekoniecznie musi kojarzyć się negatywnie. Ale jednak okazuje się, że jesteśmy tylko opiekunami, bo w ważnych sprawach nie potrafimy stanąć na wysokości zadania. A może właśnie na tym polega nasza miłość? Chłopcy są ode mnie młodsi o ponad pięćdziesiąt lat. Co mógłbym im dać za lat dziesięć, czy dwadzieścia? Spotykamy się raz na jakiś czas z rodziną, w której chłopcy spędzili ostatnie wakacje. Romulus czasami zadaje pytanie „a będziemy tam spać?”. On chętnie by został na noc, ale już Remus odpowiada „ja nie chcę... nigdy”. Powinniśmy powiedzieć chłopcom, że już zawsze będziemy razem. Oni tego oczekują... Ale przecież nie będziemy razem Jest mi z tym źle, chociaż trochę pociesza mnie stanowisko babci chłopców. Ona bardzo ich kocha. Zabiera dzieci do siebie co jakiś czas, bo sprawia jej to radość. Bardzo by chciała, aby to trwało nadal. Jednak przyjęła decyzję sądu z wielką ulgą. Tak więc nawet jej zdaniem, powrót dzieci do rodziców byłby wielką pomyłką systemu. Co na to pankurator?
Dzisiaj zadałem wszystkim naszym dzieciom pytanie, którego nigdy nie zadawałem, bojąc się odpowiedzi. A właściwie nie tyle odpowiedzi, ile następstw tego pytania. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach i w pewnym momencie zupełnie spontanicznie zapytałem wszystkich, czy chcieliby mieć nową mamę? Spodziewałem się odpowiedzi, że mają swoją mamę, albo że Majka jest ich mamą. Cała czwórka odpowiedziała, że chciałaby mieć taką mamę jak ma Ploteczka, albo Iskierka. Wprawdzie mamę Iskierki dzieci mają w pamięci z wczorajszego spotkania urodzinowego, to mamy Plotki nie widziały już kilka tygodni. Zapytałem „a co z waszą mamą?”. Usłyszałem w odpowiedzi „nasza mama umarnie”. Wydaje mi się, że rozmowa była prowadzona na dość wysokim poziomie abstrakcji i prawdopodobnie dzieci nie do końca miały świadomość swoich odpowiedzi. Jednak być może naszym błędem jest tłumienie tego rodzaju rozmów. Być może od samego początku powinniśmy rozbudzać w dzieciach pragnienie posiadania nowej mamy...nie wiem.
Wszystko wskazuje na to, że Romulus z Remusem spędzą z nami jeszcze wiele miesięcy. Ich mama już nas nie interesuje. Myśląc tylko o swoich potrzebach, zwolniła nas z posiadania jakichkolwiek dylematów moralnych. Czas zacząć rozmowy o nowej mamie i nowym tacie. Romulus ciągle powtarza, że musi dużo jeść, bo chce być tak duży i skoczny jak wujek. Nie jestem ani duży, ani skoczny, ani też nie jem zbyt dużo. Jednak chłopiec wyraźnie potrzebuje jakiegoś wzorca (podobnie jakkiedyś Sasetka).
Być może jest to sposób na długie przebywanie w pieczy zastępczej. Razem poczekamy na nową mamę i nowego tatę. A potem zrobimy wszystko, aby tata czuł się duży i skoczny. Póki co, czekamy na uzasadnienie decyzji sądu. Być może prawniczka mamy nie doszuka się w nim niczego, co tłumaczyłoby wniesienie apelacji. Jest więc ciągle jakaś nadzieja. Czasami jestem pytany, dlaczego tak bardzo dążę do tego, aby chłopcy mimo wszystko zostali adoptowani? Nie wiem. Trudno mi znaleźć jakieś racjonalne wyjaśnienie poza istnieniem mamy, która nigdy nie pozwoli na wrośnięcie chłopców w nową rodzinę. Chociaż... może mam jeszcze jakiś argument. Pół roku temu rodzice zastępczy starszego brata Ptysi pożegnali dwójkę rodzeństwa. Dzieci zostały umieszczone w rodzinie zastępczej długoterminowej. Rodzice biologiczni nie mieli odebranych praw, ale też nie specjalnie interesowali się swoimi dziećmi. Rodzeństwo było całkiem fajne, chociaż z racji wieku, trudnoadoptowalne. Chłopcy długo wyczekiwali nowej rodziny. Chcieli mieć kochających rodziców. Doczekali się. Tyle tylko, że nowi rodzice odcięli ich od przeszłości... nie tylko od rodziców biologicznych, ale też byłych rodziców zastępczych. Minęło kilka miesięcy i dzieci wracają do systemu. Rodzice zastępczy stwierdzili, że chłopcy ich przerastają... nie tego się spodziewali. Można postawić pytanie dotyczące łatwości rozwiązania rodziny zastępczej? Można też zapytać, kto im dałkwalifikację?
Czy Romulus z Remusem też mogą przerosnąć jakąś rodzinę? Pewnie mogą. Nie ma takich algorytmów, które w jednoznaczny sposób generowałyby wynik „tak, dacie radę”, albo „nie, nic z tego nie będzie”. Jednak adopcja daje naszym chłopcom pewność, że już na zawsze pozostaną członkami nowej rodziny... nawet gdy w okresie dojrzewania dadzą jej popalić. Autor: Pikuś Incognitoo 15:30
Reakcje:
16 komentarzy:
Linki do tego posta
Wyślij pocztą e-mailWrzuć
na bloga
Udostępnij
w usłudze Twitter
Udostępnij
w usłudze Facebook
Udostępnij
w serwisie Pinterest Etykiety: rodzina zastępcza PIĄTEK, 24 STYCZNIA 2020 --- W KRAINIE MORFEUSZA Przechadzam się alejkami osiedla, na którym mieszkałem w dzieciństwie. Po ponad czterdziestu latach, wszystko wygląda dokładnie tak samo jak kiedyś. Takie same budynki, takie same place zabaw. Nawet dziura w asfalcie, do której kulaliśmy korale, jakby ta sama. Tylko wszystko jakieś takie rudo brązowe. Palą się latarnie, chociaż przecież jest dzień. To zapewne smog, o którym co chwilęgdzieś czytam.
Dochodzę do bloku, w którym mieszkałem jako kilkulatek. Mijam klatkę 39 i stoję przy 41, w której mieści się moje dawne mieszkanie... mój dawny dom. W oddali widzę numer 45... nic się nie zmieniło. Podchodzę do drzwi wejściowych. Nie wiem dlaczego dziwię się, że nie ma domofonu, ani listy numerów mieszkań z pustymi okienkami, w których powinny być nazwiska. Ciekawe kto teraz mieszka w moim mieszkaniu sprzed lat. Wchodzę... Jestem już na pierwszym piętrze, gdy uświadamiam sobie, że zapewne na ścianie przy wejściu, jak dawniej wisi lista lokatorów. Nieważne, zatrzymam się przy niej, gdy będę schodził. Idę na trzecie piętro. Nie chcę dzwonić do drzwi, nie chcę z nikim rozmawiać. Wystarcza mi to, że jestem tutaj, w tym klimacie z lat sześćdziesiątych. Jestem już na drugim piętrze. Została mi do pokonania tylko jeszcze jedna kondygnacja. Nie spieszę się. Schody są tutaj szerokie i bardzo łagodnie się po nich wspinam. Za chwilę będzie jeszcze kawałek prostej. To coś w rodzaju antresoli. Poziom, z którego widzę schody w dół i w górę. Bardzo dziwnie się kiedyś budowało... powiedzmy inaczej. Dochodzę do korytarza, w którym jest sześć par drzwi. Jedne otwierają moje dawne mieszkanie. Jednak coś mi nie pasuje. Nie ma już schodów prowadzących na czwarte piętro. Jak to możliwe, że przegapiłem trzecie? Śmieję się z mojego roztargnienia, bo rzymska czwórka na ścianie potwierdza, że jestem na ostatnim piętrze. Ktoś wychodzi zza jednych drzwi. Mówimy sobie „dzień dobry” i facet schodzi na dół. O nic mnie nie pyta i nie dziwi się, co ja tutaj robię. A przecież wcale się nie znamy. Wracam schodami w dół na moje piętro. Jednak... nie ma mojego piętra. Na ścianie jak wół jest narysowana rzymska dwójka. Tym razem na pewno niczego nie pomyliłem. Zaczynam czuć jakiś dziwny niepokój... coś jest nie tak. Brakuje trzeciego piętra. Zbiegam szybko do wyjścia, zupełnie zapominając o liście lokatorów, przy której chciałem się zatrzymać. Lęk zaczyna narastać. Zaczynam biec w kierunku klatki 45. Tam mieszkał mój kolega. Dochodzę do niej, jednak jakaś siła każe mi wrócić. Cofam się i z niedowierzaniem stwierdzam, że wejścia 41 już nie ma. Został po nim tylko właz w chodniku. Taki jak do kanalizacji na ulicy. Długo się nie namyślam i biegnę do samochodu, który zaparkowałem na tym samym parkingu, na którym mój tato kiedyś parkował syrenkę. Dobrze pamiętam gdzie go zostawiłem... ale go tam nie ma. Nagle czuję przejmujące gorąco. Zewsząd wydobywa się para, a chodnik zaczyna parzyć mnie w stopy. Biegnę do najbliższego budynku. Może uda mi się wskoczyć na parapet jakiegoś okna. Dotykam ściany. Jest miękka i gorąca. Krzyczę z bólu, a moja ręka jest cała zwęglona. Rozgrzany do czerwoności chodnik zaczyna mnie wciągać. Uświadamiam sobie, że to już jest koniec. Oczywiście nie był to koniec, gdyż bym tego dzisiaj nie opisał. Jednak obudziłem się cały mokry i chociaż doskonale wiedziałem, że był to tylko sen, do rana już nie mogłem zasnąć. Może jeszcze jeden przykład. Sceneria bardzo podobna jeżeli chodzi o ciemnobrązowe barwy. Niby dzień, a jednak noc. Wchodzę do budynku, który bardzo przypomina amerykańskie drapacze chmur z początku poprzedniego wieku. Zwłaszcza windy są bardzo charakterystyczne. Jednak nic mnie nie dziwi. Doskonale wiem gdzie jestem i do którego pokoju się udaję. Wysiadam na siódmym piętrze i stwierdzam, że chyba jednak coś mi się pomyliło. Wszystko wygląda zupełnie inaczej, niż miało wyglądać. Próbuję zejść schodami, wychodząc z założenia, że pojechałem za wysoko. Niestety niższe kondygnacje też nie przypominają mi miejsca, do którego zmierzam. Postanawiam dojść do windy, zjechać na dół i zacząć wszystko od początku. Wprawdzie winda nie wygląda już tak jak ta, którą wjechałem na górę, ale jest. I jedzie ze mną na dół. Wychodzę z budynku. Nie znam tej ulicy. Próbuję obejść dookoła, licząc że może wyszedłem innymi drzwiami niż zawsze. Jednak każda z ulic, którymi idę, niczego mi nie przypomina. Nie znam mijanych budynków. Po torach przemykają jakieś futurystyczne pojazdy na szynach. Myślę sobie, co to jest? Pociągi, tramwaje, metro? Próbuję sobie przypomnieć nazwę ulicy, której szukam... jakiejkolwiek ulicy. Nic nie pamiętam. Zresztą nie ma to większego znaczenia, bo wokół nie ma ani jednego człowieka. Dochodzę do jakiegoś placu, który pokrywa gruba warstwa błota. Chcę zawrócić, ale błoto jest już wszędzie. Znowu się budzę i znowu ten sen nie pozwala mi zasnąćdo rana.
Utkwiła mi w pamięci jeszcze końcówka innego snu, który kolorystyką wpisuje się w tę samą serię. Wychodzę z jakiegoś miejsca, którego zupełnie nie pamiętam. Może jest to schron, a może mój dom we wnętrzu Ziemi. Tak czy inaczej, raczej nie mam dobrych wspomnień z nim związanych. Widzę grupkę ludzi stojących nad brzegiem jakiejś wody, która ciągnie się aż po horyzont. Na niebie są trzy słońca, które jednak nie oświetlają wszystkiego jak należy. Jest to zatem albo wschód, albo zachód. Zadaję tym ludziom jakieś pytania, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi... wszyscy patrzą w przestrzeń i wydają się być bardzo szczęśliwi. Zresztą ja też jestem tym w jakiś sposób podekscytowany. Dochodzę do wniosku, że coś się zmienia. Nie wiem, czy na lepsze... ale się zmienia. Budzę się, lecz tym razem mam ochotę szybko ponownie zasnąć, aby dokończyć śnienie. Nawet mi się udaje, lecz sen nie powraca. Kolorowe sny też miewam, chociaż w nich najczęściej śni mi się moja praca lub wracam do czasu, gdy chodziłem jeszcze do szkoły. Niestety sny o zabarwieniu erotycznym już dawno mnie opuściły. Zresztą podobnie jak te, w których wypadałem z okna, albo chciałem uciekać samochodem, a on tylko pyr,pyr,pyr. Miłymi i powtarzalnymi snami są te, w których latam. Są one nawet bardzo logiczne, gdyż wcale nie muszę machać rękami. Wykorzystuję siłę umysłu i jakieś fale. Nie są to prądy powietrza. I chociaż nie wiem, czym one są, to nauczyłem się nad nimi panować. Próbowałem doszukać się jakichś informacji na temat śnienia dzieci, ponieważ mam całkiem ciekawe obserwacje z tym związane. Na razie moja grupa badawcza nie jest zbyt duża (raptem siedem osób), ale z pewnością będzie się ona powiększać. Niestety większość materiałów, do których dotarłem raczej poruszała temat dobrego snu, czyli dotyczyła kolacji, wieczornego wyciszenia, rezygnacji z bajek w telewizji i tym podobnych rzeczy. Śnienie jest chyba materią stosunkowo słabo poznaną, chociaż wiadomo, że śnią również maluchy w brzuchu mamy. Na podstawie tego, że ruch źrenic dziecka i mamy w ciąży jest niemal identyczny, wysnuto przypuszczenie, że oboje śnią o tym samym. Nie chodzi jednak o to, że jak mamie śni się mąż, to dziecku jego tata, tylko o zabarwienie emocjonalne tego snu. Gdy mama we śnie przeżywa lęk, to dziecko też się boi. Gdy śni jej się coś przyjemnego... to dziecku również. Jakie sny mają niemowlaki i dzieci kilkuletnie? Podobno wszystko jest związane ze stanem emocjonalnym i tym, co dzieje się na jawie. Dzieciom przede wszystkim śni się najbliższa rodzina, więc koszmary senne związane są głównie z występującymi w niej napięciami (krzykami, awanturami). Podobno chłopcom częściej niż dziewczynkom, śnią się potwory zbajek.
W okresie szkolnym tematyka snów zaczyna wychodzić poza życie rodzinne. Większą rolę odgrywają w nich koledzy i nauczyciele. Czy to oznacza, że dobry uczeń ma same przyjemne sny? Niekoniecznie. Może mu się śnić, że dostał jedynkę, zawiódł swoją panią i nie zadowolił rodziców. Przejdę do naszych dzieci. Romulus i Balbina śpią snem nieprzerwanym. Z pewnością nie oznacza to, że nic im się nie śni. Czy możliwe, aby ich sny były tylko piękne? Takie, które nie powodują wybudzenia, nagłego kołatania serca, strachu? Taki sam był też Kapsel. Całą trójkę łączy to, że są to dzieci, które bardzo uzewnętrzniają swoje emocje w ciągu dnia. Potrafią kogoś uderzyć, ugryźć, rzucić klockiem, krzesłem, zniszczyć coś... nawet swoją ulubioną zabawkę. Bywa, że przed spaniem szaleją, ale gdy zasną... śpią do rana. Łączy ich jeszcze jedna rzecz. Każde z tych dzieci ma (miało – Kapsel) zakładaną pieluchę na noc. Nad ranem Kapsel zawsze miał mokrą, Balbina też, a Romulus przeważnie. Czasami ktoś zadaje pytanie, czy dziecko kontroluje swoje potrzeby fizjologiczne w nocy? Ale co to w zasadzie oznacza? Przecież ja też nie kontroluję swoich potrzeb jak śpię. Robi to za mnie mój organizm. Może gdyby nic mi się nie śniło przez całą noc i bym się nie budził, to też zwyczajnie zlałbym się w łóżko. Remus budzi się dość często. Ponieważ elektroniczna niania leży tuż przy mojej głowie, wiem że jego noc nie zawsze jest spokojna. Chłopiec czasami chwilę popłacze i zasypia dalej. Bywa jednak, że zaczyna mnie wołać. Nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co mu się śni. W środku nocy staram się go nie wypytywać, a nad ranem nawet nie pamięta, że do niego przychodziłem. Przypuszczam, że często po przebudzeniu z koszmarnego snu, wraca do niego ponownie gdy natychmiast zaśnie. Nie pomaga pogłaskanie, buziak, ani ciepłe słowo. Musi zostać wybudzony na dobre. Stawiam go wówczas do pionu i idziemy zrobić siku. Czasami wcale mu się nie chce, ale w tym momencie nie o to chodzi. Chociaż bywają sytuacje, gdy zwyczajnie chłopak mnie sprawdza. Przed spaniem zawsze się upewnia, czy aby na pewno przez cały czas będę w pokoju obok. Nie jest to prawdą, ponieważ śpię w sypialni na parterze. Trochę jest to męczące, bo jak tylko nad ranem usłyszę, że chłopcy się obudzili, biegnę na górę, aby Remus po wyjściu z pokoju zobaczył mnie w mojej pracowni. A jeszcze gorzej, gdy chłopak ma ochotę powiedzieć "sprawdzam" w środku nocy. Nawet dzisiaj o 3:15 miała miejsce następująca wymiana zdań: - Wujku! Wujku! Wujku! Wuuuuuujku! - Co się dzieje Remus, dlaczego mnie wołasz? - Chciałem ci powiedzieć, że cię kocham. - I dlatego musisz mnie budzić w środku nocy? - Tak, resztę ci powiem rano. Ptyś miał podobne zachowania na samym początku pobytu w naszej rodzinie. Tyle, że on wołał ciocię. Też nie chciał powiedzieć co mu się śni, ale bał się ciemności (chociaż zasypiał o ciemku). Wystarczyło wówczas zapalenia światła w korytarzu, a nawet odsunięcie rolety, powodujące że latarnia przy ulicy oświetliła fragment ściany. Teraz jest już o wiele lepiej, chociaż chłopiec nadal śpi dużo mniej spokojnie, niż jego siostraBalbina.
Podobnie zachowywała się kiedyś Sasetka i Reflux. To też były dzieci, które śniły a ich sny powodowały wybudzenie. To też były dzieci, które potrzebowały w nocy przytulenia. To też były dzieci bardzo wrażliwe, nieco introwertyczne, ale jednocześnie świetnie rozwinięte społecznie. Czy sny zależą od charakteru i temperamentu? A może od przeszłości i przeżytych traum? A może jest zupełnie odwrotnie i to one kształtują człowieka, wpływając na to jak on funkcjonuje? Może to one powodują, że mózg ma okazję zrobić sobie porządek, wyrzucając z siebie rzeczy zbędne... zbędne emocje. I robi to właśnie w środku nocy. Mnie najbardziej dziwią zachowania Bliźniaków. Mają wspólne geny, tę samą historię. Od prawie dwóch lat żyją w stabilnym środowisku, w którym nikt nikogo nie wyróżnia (przynajmniej tak nam się wydaje). A jednak są tak bardzo różni. Autor: Pikuś Incognitoo 20:48
Reakcje:
1 komentarz:
Linki do tego posta
Wyślij pocztą e-mailWrzuć
na bloga
Udostępnij
w usłudze Twitter
Udostępnij
w usłudze Facebook
Udostępnij
w serwisie Pinterest PIĄTEK, 17 STYCZNIA 2020 --- OBSERWACJA PSYCHOLOGICZNA Kilka dni temu uświadomiłem sobie, że już niedługo czeka nas kolejne spotkanie z psychologiem, którego zadaniem jest potwierdzenie (albo zanegowanie) naszych zdolności do bycia zawodową rodzinązastępczą.
Dla mnie jest to całkiem dobra praktyka, gdyż niezależnie od tego konkretnego badania, pozwala na przyjrzenie się sobie samemu. Dla nas będzie to już kolejna ocena psychologiczna, więc doskonale wiem, czego mogę się spodziewać. Pewnie będą jakieś testy do wypełnienia, później rozmowa. Doskonale już wiem, jak należy prawidłowo zaznaczać odpowiednie kwadraty mające potwierdzać moje kompetencje do bycia rodziną zastępczą. Opanowałem mowę ciała, więc będę patrzył w oczy prowadzącej badanie, chociaż najbardziej skupiam się, gdy patrzę w przestrzeń i chodzę w tę i z powrotem. Przy pytaniu: „za to samo przewinienie różnie postępuję, nie reaguję, wymierzam karę, krzyczę”, zapewne zaznaczę odpowiedź sugerującą, że jestem osobą zrównoważoną emocjonalnie. Może będę miał możliwość rozwinąć wątek w bezpośredniej rozmowie. Jednak prowadzenie tego bloga pozwala mi na dużo więcej. Mogę zajrzeć do swojego wnętrza sprzed prawie dwóch lat... i porównać moje obecne przekonania z tym, o czym myślałem dawniej. W kwietniu 2017 roku napisałem post „Czy warto?”. Wówczas byłem już po badaniu psychologicznym. Podzieliłem moje poglądy na kilkakategorii.
Teraz tego nie zrobię. Nie wiem, czy jestem bardziej chaotyczny, czy bardziej dojrzały w swoich opisach. Nie wiem też, czy bardziej piszę dla siebie, czy może moje wpisy mogą się przydać komuś innemu... wszystko jedno. Psycholog zapewne zapyta, co było najtrudniejsze w ostatnich dwóchlatach.
Dwa lata temu bez zastanowienia odpowiedziałem: „Kapsel”. Ateraz?
Teraz też odpowiem „Kapsel”. Nie chodzi jednak o fakt rozstania. Odwiezienie chłopca do domu pomocy społecznej, było dla nas pewnego rodzaju błogosławieństwem. Jednak w tym momencie musiałem przyznać przed samym sobą, że chłopiec zwyczajnie mnie przerósł. Kapsel nie był naszym pierwszym dzieckiem. Mieliśmy już doświadczenie i kilka lat praktyki w byciu rodziną zastępczą. Wydawać by się mogło, że jesteśmy w stanie poradzić sobie emocjonalnie z każdym dzieckiem, że nad każdym potrafimy zapanować, albo chociaż pogodzić się ze swoją niemocą. Czasami na rozmaitych forach spotykam się z poszukiwaniem rodzin dla różnych dzieci. Wszyscy wychodzą z założenia, że każde dziecko powinno mieszkać w swoim domu... jakimkolwiek domu, jakiejkolwiek rodzinie – byle własnej. My dla Kapsla też poszukiwaliśmy rodziny... może dobrze, że jej nie znaleźliśmy. Pisałem już wielokrotnie o znanej nam rodzinie zastępczej, która przyjęła pod swój dach chłopca z domu pomocy społecznej. Wydawało się, że znalazł się w tej placówce przez pomyłkę. Był inteligentny, miły... był inny. Niedawno spotkaliśmy się z tą rodziną. Powiedzieli, że gdy chłopiec wróci ponownie do placówki, nie będą czuli potrzeby odwiedzania go i utrzymywania z nim dalszych kontaktów. Ja też nie mam potrzeby odwiedzania Kapsla. Byłem w jego nowym domu zaledwie dwa razy. Majka jeździ częściej, czasami rozmawia z chłopcem przez telefon. Dlaczego to robi? Przecież też najchętniej przesłoniłaby cały nasz wspólny pobyt ciemną kurtyną. Pewnie po części dla samego Kapsla, a po części dla innych, którzy śledzą tę historię. Może też dla samej siebie, bo wydaje jej się, że Kapsel tego potrzebuje. Czypotrzebuje?
Cofnę się do mojej początkowej myśli, gdy wspomniałem o poszukiwaniu rodziny dla chorych lub zaburzonych dzieci poprzez rozmaite strony internetowe. Sam tak robiłem zarówno w przypadku Kapsla, jak też wcześniej Królewny. Teraz mam wątpliwości, czy miało to sens. Czy istnieje rodzina, która potrafi takim dzieciom dać szczęście? Nie na początku... na początku to każda potrafi. Problemy zaczynają się po kilku latach. I to nie z dziećmi, gdyż te dzieci najczęściej niewiele się zmieniają. Po czasie są takie same jak były na początku. To rodzice się zmieniają, albo może bardziej zaczynają dostrzegać coś, na co nie zwracali uwagi kiedyś. Żeby nie zwariować, zaczynają traktować swoją opiekę nad dzieckiem jako misję, posłannictwo które daje szczęście tylko w wymiarze psychologicznym, czy też filozoficznym. Najciekawsze w moich rozważaniach jest to, że być może się mylę. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem przykładem osoby, której wydawało się, że da radę... a nie dała. Psycholog zapewne zapyta mnie: „co jeszcze było dla ciebie trudne?” Niewątpliwie rozstanie z Ploteczką. Tutaj tylko rozum dążył do jak najszybszego przekazania dziewczynki rodzinie adopcyjnej. Serce pragnęło, aby mama biologiczna dziewczynki odwołała się od decyzji sądu, bo to dawało nadzieję na jeszcze kilka miesięcy wspólnego bycia z sobą. Na szczęście zarówno w moim przypadku jak i Majki, rozum panuje nad sercem. Z Plotką spotykam się bardzo często. Majka się ze mnie śmiała, że przed wylotem do Kenii zrobiłem dwie najważniejsze dla mnie rzeczy... odwiedziłem swoich rodziców i zaprosiłem do siebie Plotkę. Był to przypadek, ale jak niektórzy mówią „coś jest na rzeczy”. Od tego czasu nie minęło wiele tygodni, a właśnie wróciliśmy z odwiedzin u dziewczynki. Gdy kupowałem dla niej prezent (bo już za parę dni skończy dwa lata), to uświadomiłem sobie, jak już mało o niej wiem. Nie mam pojęcia czym lubi się bawić, czy układa klocki, rysuje, a może lepi z plasteliny. Jednak jej widok sprawia mi ogromną radość, i mam wrażenie, że ona również cieszy się ze wspólnych spotkań. I tak się często zastanawiam, co będą czuły Ptysie i Bliźniaki, gdy zamieszkają w innej rodzinie. Być może ich tęsknota będzie dużo większa niż Plotki. Te dzieci dużo więcej pamiętają. Przez kilkanaście miesięcy wrosły w naszą rodzinę na tyle, że nasz dom jest jedynym domem, który tak nazywają. Ptyś w przedszkolu często opowiada o swojej rodzinie. Ale wcale nie o swojej mamie, czy babci...opowiada o nas.
Babcia Balbiny ostatnio zapytała, czy w przypadku gdy sąd podejmie decyzję o umieszczeniu dziewczynki u niej, to czy będzie mogła ją odebrać następnego dnia. Odpowiedzieliśmy, że tak ponieważ takiej decyzji sądu zupełnie nie bierzemy pod uwagę. Przynależność tej czwórki dzieci do naszej rodziny zauważamy zwłaszcza gdy coś się dzieje... coś co odbiega od codziennej rutyny. Niedawno gościliśmy przez weekend dwie siostry zbliżone wiekiem do naszych dzieci. To jest niesamowite jak bardzo nasza czwóreczka podkreślała, że jest w swoim domu, a my jesteśmy jej rodziną. To była gościnność połączona z przekazem – wy tu jesteście tylko na chwilę. Balbina, która generalnie łamie wszelkie zasady, stała się strażnikiem tych zasad. Ptyś był smutny i w poniedziałek nie chciał iść do przedszkola, a Remus miał nocne koszmary. Romulus tylko pozornie zniósł wizytę dziewczynek nie okazując większych emocji. Pozornie, gdyż kilka razy słyszeliśmy skargi „a Romulus mnie uderzył”. Przykład Bliźniaków i Ptysi jest więc kolejną smutną refleksją, którą pewnie będę musiał się podzielić z oceniającym nas psychologiem. Jeszcze kilka lat temu opiekowaliśmy się głównie dziećmi kilkumiesięcznymi, które kończyły roczek i szły do rodziny adopcyjnej. Teraz wszystko się zmienia, co widzimy nie tylko po naszym pogotowiu rodzinnym. Dzieci dużo dłużej przebywają w rodzinie, z której dawno powinny być zabrane. Ich rodzicom bardziej niż kiedyś zależy na utrzymaniu dzieci przy sobie, a rozmaite służby czują presję opinii społecznej. Wszystkim się wydaje, że dzieciom najlepiej jest w swojej rodzinie, a że tak nie jest, często wychodzi dopiero wówczas gdy dziecko zacznie chodzić do przedszkola, albo nawet do szkoły. Gdy kilka miesięcy temu mieszkał z nami Bill (starszy brat Balbiny i Ptysia), dostał w szkole zadanie nauczenia się piosenki. Majka drugiego dnia dała za wygraną i przysłała go do mojego pokoju. Po trzech godzinach sam się jej nauczyłem (chociaż wcale nie było to moim zamierzeniem), a Bill potrafił powtórzyć tylko dwa słowa refrenu... a przecież jest w normie rozwojowej. Ptysia też uczyłem wierszyka na dzień babci i dziadka, chociaż ten wprost powiedział, że nie będzie go ze mną powtarzał. Postanowiłem, że wszyscy się go nauczymy. Bliźniakom poszło to w mig, Balbinie zabrało trochę więcej czasu, ale też potrafiła go wyrecytować. Gdy nawet ja opanowałem tę sztukę, to stwierdziłem że kończymy zabawę w naukę. Okazało się jednak, że Ptyś zapamiętał cztery wałkowane wersy i nie tylko jeszcze teraz potrafi je powtórzyć, ale nawet przy odrobinie dobrej woli chwali się tym przed paniami w przedszkolu. Problem polega na tym, że będzie miał to powiedzieć na scenie podczas przedstawienia z okazji święta babci i dziadka. Nie wiem czy mu się ta sztuka uda. Chociaż w roli dziadka na widowni ja wystąpię, więc może się zepnie w sobie i coś z tego wyjdzie. Zresztą przy okazji dnia babci i dziadka wynikła dość ciekawa sytuacja na facebookowej grupie rodziców. Nie do każdego dziecka może przyjechać babcia. No i pytanie, czy w związku z tym takie występy powinny w ogóle się odbywać? A jeżeli tak, to może dziecko, u którego babcia nie zagości, powinno tego dnia pozostać w domu? To mniej więcej te same wątpliwości, gdy przychodzi dzień matki. Jak takie uroczystości nazywać? Przecież nie każde dziecko ma mamę, tatę, babcię, czy dziadka. A nawet jak ma, to nie do każdego ktoś przyjdzie. Rezygnować z takich uroczystości? Nazywać je dniem rodziny? No ale przecież wierszyki są wierszykami. Jak ubezpłciowić wers „babciu, babciu coś ci dam, jedno serce tylko mam”. Czasami mam wrażenie, że problem mają rodzice, a nie dzieci, bo one same traktują ten szczególny dzień właśnie jakoświęto rodziny.
Ja w przedszkolu pełnię rolę taty, dziadka, wujka. Gdy ktoś niebędący w temacie powie „tata po ciebie przyszedł”, to dzieci wiedzą, że mają szukać mnie, a nie swojego taty. Gdy Sasetka pisała laurkę „mamusiu, która nosiłaś mnie pod serduszkiem”... to robiła ją dla Majki, zupełnie nie wgłębiając się w sens słów. Tym razem do Bliźniaków przyjedzie ich babcia. Problem polega na tym, że chłopcy mają uroczystość dokładnie w tym samym czasie. Babcia się nie rozdwoi, więc u jednego tę rolę będzie pełnić Majka. Mógłbym się założyć, że gdyby ich zapytać, do którego ma przyjść Majka, to obaj chcieliby widzieć na widowni ciocię. Wrócę jednak do badania psychologicznego, które wkrótce mnie czeka. Pani psycholog zapewne nie da za wygraną i jednak będzie chciała usłyszeć, co w przeciągu tych dwóch lat było fajne, dawało mi radość, było moją siłą napędową do dalszego bycia rodzicem zastępczym. Pewnie zacznę jak zawsze, że moim motorem napędowym jest widok dzieci, które rozkwitają na naszych oczach. Przeobrażają się z szarego kaczątka w łabędzia. Jest w tym dużo prawdy, chociaż ta największa transformacja ma miejsce dopiero wówczas, gdy dzieci od nas odchodzą. Być może nie wystarczają im słowa „kocham cię”. Być może oczekują sformułowania „będziemy razem na zawsze”. Same nie pytają, a my im tego powiedzieć nie możemy. Jest jednak coś, co w przeciągu tych dwóch lat w sobie przepracowałem i zrozumiałem. Jest to może bardzo egoistyczne... może nawet egocentryczne. Najważniejszym elementem naszej rodziny zastępczej jesteśmy my – Majka i ja. Bliźniaki bardzo przeżyły nasz miesięczny okres rozłąki. Jeszcze teraz rano w przedszkolu dopytują, kto i o której po nich przyjdzie... i czy aby na pewno. Wiele zawodowych rodzin zastępczych mówi „nie biorę urlopu od dzieci”. Wiele mówi „przyjmę to ósme, czy dziesiąte dziecko, bo jak nie, to trafi do domu dziecka”. Znam kilka fajnych rodzin zastępczych zajmujących się większą gromadką dzieci. Ale jeszcze więcej takich, które rodzicielstwo zastępcze przerosło. Te dwie dziewczynki, o których wcześniej wspomniałem, były bardzo grzeczne, niesprawiające większych problemów. Co by jednak było, gdyby dzieci miały zostać na dłużej? Ciągła walka o względy rodziców zastępczych, czy może rezygnacja z tej walki? Co więc było fajne? Co odpowiem pani psycholog? Chyba tylko to, że nadal uważam się za zwyczajną rodzinę. Taką, która nie miewa „doła” i nie zadaje sobie pytania „po co to wszystko?” Nie mam ambicji zbawiać świata, ani ratować wszystkie dzieci. Wiem, że mnie na to nie stać i tego się trzymam. Wiem też, że nasze działania są wspierane przez nasz PCPR. Nasza koordynatorka stoi za nami murem, a jej szefostwo jest otwarte na argumenty. Może właśnie to jest podstawą bycia dobrą rodziną zastępczą... bo za takąsię uważam.
Autor: Pikuś Incognitoo 22:44
Reakcje:
9 komentarzy:
Linki do tego posta
Wyślij pocztą e-mailWrzuć
na bloga
Udostępnij
w usłudze Twitter
Udostępnij
w usłudze Facebook
Udostępnij
w serwisie Pinterest Etykiety: rodzina zastępczaStarsze posty
Strona główna
Subskrybuj: Posty (Atom)NASZE "PĘDRAKI"
Autor: Majka
SZUKAJ NA TYM BLOGU
PIKUSINCOGNITO@GMAIL.COM* Pikuś Incognito
Wyświetl mój pełny profil ŁĄCZNA LICZBA WYŚWIETLEŃ315491
ARCHIWUM BLOGA
* ► 2015 (30)
* ► września (3) * ► października(10)
* ► listopada (9) * ► grudnia (8)* ► 2016 (42)
* ► stycznia (6)* ► lutego (4)
* ► marca (4)
* ► kwietnia (5)* ► maja (4)
* ► czerwca (3)* ► lipca (2)
* ► sierpnia (3) * ► września (3) * ► października(3)
* ► listopada (3) * ► grudnia (2)* ► 2017 (31)
* ► stycznia (1)* ► lutego (2)
* ► marca (2)
* ► kwietnia (3)* ► maja (3)
* ► czerwca (3)* ► lipca (4)
* ► sierpnia (3) * ► września (1) * ► października(3)
* ► listopada (2) * ► grudnia (4)* ► 2018 (36)
* ► stycznia (2)* ► lutego (2)
* ► marca (1)
* ► kwietnia (2)* ► maja (5)
* ► czerwca (3)* ► lipca (2)
* ► sierpnia (2) * ► września (3) * ► października(5)
* ► listopada (4) * ► grudnia (5)* ► 2019 (37)
* ► stycznia (3)* ► lutego (3)
* ► marca (4)
* ► kwietnia (2)* ► maja (3)
* ► czerwca (4)* ► lipca (3)
* ► sierpnia (3) * ► września (3) * ► października(4)
* ► listopada (3) * ► grudnia (2)* ▼ 2020 (5)
* ► stycznia (2)* ► lutego (2)
* ▼ marca (1)
* STOKROTKA (czyli Pikuś sam w domu) POWIADOMIENIA O NOWYM POŚCIETOP 10:
* --- Adopcja.
* SMERFETKA - ostatni wpis * --- Czasami jest ciężko.* --- Cover
* --- Historia prawdziwa* PLOTKA
* ---Ja, bóg
* --- IN VITRO
* --- Mój pierwszy raz. * STOKROTKA (czyli Pikuś sam w domu)TRANSLATE
Select
LanguageEnglishAfrikaansAlbanianAmharicArabicArmenianAzerbaijaniBasqueBelarusianBengaliBosnianBulgarianCatalanCebuanoChichewaChinese(Simplified)Chinese
(Traditional)CorsicanCroatianCzechDanishDutchEsperantoEstonianFilipinoFinnishFrenchFrisianGalicianGeorgianGermanGreekGujaratiHaitian CreoleHausaHawaiianHebrewHindiHmongHungarianIcelandicIgboIndonesianIrishItalianJapaneseJavaneseKannadaKazakhKhmerKinyarwandaKoreanKurdish (Kurmanji)KyrgyzLaoLatinLatvianLithuanianLuxembourgishMacedonianMalagasyMalayMalayalamMalteseMaoriMarathiMongolianMyanmar (Burmese)NepaliNorwegianOdia (Oriya)PashtoPersianPortuguesePunjabiRomanianRussianSamoanScots GaelicSerbianSesothoShonaSindhiSinhalaSlovakSlovenianSomaliSpanishSundaneseSwahiliSwedishTajikTamilTatarTeluguThaiTurkishTurkmenUkrainianUrduUyghurUzbekVietnameseWelshXhosaYiddishYorubaZuluPoweredby Translate
Motyw Okno obrazu. Obsługiwane przez usługę Blogger.
ORIGINAL TEXT
Contribute a better translation -------------------------Details
Copyright © 2024 ArchiveBay.com. All rights reserved. Terms of Use | Privacy Policy | DMCA | 2021 | Feedback | Advertising | RSS 2.0